W życiu
Każdy z nas ma w życiu swój system wartości. Coś, co motywuje nas do działania w tym, a nie innym kierunku. To on definiuje co jest dla nas ważne i na co warto poświęcać energię. Ja również nie przypadkiem znalazłam się z plecakiem na środkowoamerykańskich wyżynach. Za tym wszystkim stoi trochę przemyśleń o tym, co ważne, a co nie.
Schemat dobrego życia
Mamy w Polsce pewien utarty schemat dobrego życia. Skończyć szkołę, pójść na studia (byle nie humanistyczne), przeimprezować pięć lat w akademiku, dostać pracę w prestiżowej firmie, kupić mieszkanie, wziąć ślub, spłodzić dwójkę-trójkę dzieci. Oprócz posiadania stałej pracy, dobrze jest jeszcze po południu chodzić na Zumbę, zimą jeździć na narty w Austrii, a latem na plażę w Hiszpanii. Żyje się długo i szczęśliwie, pamiętając jednak o tym, by co miesiąc spłacać ratę kredytu.
Wielu podąża za tym schematem, nie zastanawiając się nawet dlaczego to robią. Nie pytają się co sprawia im przyjemność. Nie zastanawiają się, co byłoby dla nich wyzwaniem. Kończą studia, zatrudniają się w korporacji i zaciągają kredyt na mieszkanie. Tak przecież zdefiniowane jest dobre życie! Myślenie poza tym schematem uważane jest albo za głupotę, albo za porażkę. Nie chcesz iść na studia, bo wolisz pracować jako masażysta? Nie pracujesz na etat, bo próbujesz rozkręcić biznes na internetowej sprzedaży znaczków pocztowych? Spotykacie się ze Zbyszkiem pięć lat i nie chcecie wziąć ślubu? Założę się, że każde z tych zdań wywołałoby zdziwienie i dezaprobatę na twarzy większości Polaków. Tylko co z tego? Żyjesz dla siebie czy dla nich?
Mi akurat w głowie siedziały podróże. Chciałam złapać plecka i jechać w nieznane. Obecnie wszystko, co mam, to dziesięciokilogramowy plecak. I razem z nim próbuję udowodnić, że będąc poza schematem też można wieść dobre życie.
Pieniądze szczęścia nie dają?
Moja uczelnia, jak przystało na szanującą się szkołę biznesową, inwestowała w sztukę. W większości wypadków była to sztuka nowoczesna. W salach wykładowych, na korytarzach, a nawet na siłowni widniały kolorowe obrazy nieprzypominające absolutnie niczego. Po kilku tygodniach zaczęły zlewać się ze ścianami, stając się po prostu częścią krajobrazu. Było jednak jedno dzieło, które niezmiennie mnie uderzało. Tuż przy wejściu znajdował się wielki neon z napisem „Happiness is expensive” („Szczęście kosztuje”). Dzień w dzień setki przyszłych szwajcarskich bankierów oglądały ten napis, utwierdzając się w przekonaniu, że bogactwo i szczęście to synonim.
Współczesna ekonomia próbuje przekonać nas, że im więcej konsumujemy, tym bardziej szczęśliwi będziemy. Pracujemy więc dłużej, by kupować więcej. Zostajemy w biurze po godzinach, by móc pozwolić sobie na najnowszy gadget Apple czy na szybszy samochód. Odkładamy urlop „na później”, by móc szybciej spłacić mieszkanie. Gromadzimy rzeczy, zapominając często o tym, że przecież potrzebny jest też czas na cieszenie się nimi. No bo co z tego, że masz samochód z nieziemskim przyspieszeniem, jeśli poza miasto wyjeżdżasz tylko na święta i weekend majowy? Co z tego, że masz piękne mieszkanie, skoro nigdy Cię w nim nie ma?
Dla mnie najbardziej wartościową rzeczą, którą możemy kupić za pieniądze jest czas. Czas w wesołym miasteczku, czas na nartach czy po prostu czas na piknik z rodziną. Wartościowe są nie te wydatki, które są materialne, lecz te, które kreują wspomnienia. Pamiętasz jaki telefon miałeś dziesięć lat temu? Pamiętasz te markowe spodnie, które nosiłeś? Nie? A pamiętasz tygodniowy wypad w góry, na który pojechałeś wtedy z ówczesną dziewczyną?
Twoje życie w twoich rękach
To, gdzie jesteśmy i co robimy, jest kwestią wyboru. Każda decyzja pociąga za sobą takie, a nie inne konsekwencje. Miejsce, w którym jesteśmy w życiu, nie jest więc kwestią przypadku. Jest konsekwencją naszych wyborów. W większości wypadków ludzie mają to, co wybrali. Niestety, często patrzymy z zazdrością na sąsiadów myśląc: „Temu to dobrze. Ma świetną pracę i kwitnące życie towarzyskie. Szczęściarz z niego”. Skupieni na sukcesie innych, zapominamy, że nie ma nic za darmo. Wiedzy nie zdobywa się wkładając książkę pod poduszkę, maratonu nie przebiega się patrząc, jak biegną inni, a wielkiej miłości nie poznaje się siedząc w domu i patrząc w ekran komputera. Wszystko, co chcemy osiągnąć, jest kwestią wysiłku i zdeterminowania. Dobrego życia nie wygrywa się na loterii w totolotku. Na dobre życie się pracuje.
…i w podróży
Im taniej, tym ciekawiej
Każdy z nas lubi spać w wygodnym łóżku, brać gorący prysznic i mieć internet śmigający z prędkością pendolino. Budzić się o poranku i wiedzieć, że wystarczy nacisnąć guzik, by w filiżance pojawiło się doskonale czarne espresso. Od czasu do czasu chodzić do Teartu Starego z 98% poiomem ufności, że ze spektakl, na który się wybieramy przypadnie nam do gustu. Lubimy, gdy pociągi są punktualne i gdy w dobrej restauracji dostajemy dobre wino. Cenimy nasz czas i dobrą jakość. Żyjemy dobrze, wygodnie i przewidywalnie. No właśnie. Przewidywalnie.
Dla mnie idea podróży sprowadza się do wyjścia poza to, co przewidywalne. Do akceptowania niespodzianek na każdym rogu. Do bycia przygotowanym na wielkie rozczarowania i na małe radości. Do bycia otwartym na to, co nowe. A najlepszym sposobem, by to zrobić, to ograniczyć sobie budżet. Nie będzie wygodnie. Nie będzie przewidywalnie. Ale na pewno będzie ciekawie. Bowiem tam, gdzie kończą się pieniądze, zaczyna się przygoda.
Transport. Moim ulubionym środkiem transportu jest autostop. Gdy gdzieś się wybieram nigdy nie wiem, czy na miejsce dotrę za godzinę czy trzy. Gdy jadę dalej, nie mam nawet pewności, czy dotrę do celu przed zmrokiem. Wiem jednak, że próbując gdzieś dotrzeć spotkam wielu serdecznych ludzi, którzy nie tylko zaoferują Ci miejsce w samochodzie, ale także chętnie otworzą się i podzielą opowieściami o swoim życiu. Nie ma lepszego sposobu na dowiedzenie się, jakie są codzienne radości i zmartwienia lokalnej ludności. Nigdzie indziej nie usłyszysz tylu wartościowych wskazówek. Wreszcie, nigdzie nie nauczysz się języka tak, jak na siedzeniu pasażera. Na stopa jeżdżę niemal wszędzie. Zwykle samochodami i ciężarówkami. Czasem jest nieco bardziej egzotycznie. Zdarzyło mi się już jechać na stopa taksówką, autobusem, jachtem, quadem a nawet rowerem. Teraz czekam, by móc złapać okazję konno.
Zakwaterowanie. Jeśli chodzi o noclegi, to uwielbiam zatrzymywanie się u lokalsów. Czasem będzie to nocleg u gwatemalskiej rodziny, która w swym prostym, dwuizbowym domu wynajmuje jeden pokój. W pokoju tym nie będzie nic oprócz łóżka i pstryczka. Rodzina jednak będzie z dumą pokazywać na pstryczek mówiąc: „no i mamy światło!”. Czasem będzie to pobyt u znajomego znajomego. Albo przyjaciela kuzyna dziewczyny znajomego. Albo współpracownika sąsiada kuzyna żony… Czy jakoś tak. W sumie to nieważne kim jest ta osoba. Na drugim końcu świata jakakolwiek nieprzypadkowa relacja wydaje się być relacją istotną. Dzwonisz więc i umawiasz się gdzieś na mieście. Zaczynasz od spotkania na kawę, a kończysz spędzając tydzień w jego domu. Oczywiście to są raczej wyjątki. Na co dzień pomagam szczęściu i po prostu korzystam z couchsurfingu.
Wyżywienie. Możesz jeść w dobrych restauracjach. Ba! Możesz nawet jeść w luksusowych restauracjach. W wielu miejscach ceny są tak niskie, że mógłbyś codziennie (a czasem nawet i dwa razy dziennie) pozwolić sobie na trzydaniowy posiłek w eleganckiej knajpce. Ale czy będziesz miał wtedy okazję porozmawiać z babeczką, która dzień w dzień, od dwudziestu lat smaży pięćset tortilli dziennie? Czy będziesz mógł zobaczyć, jak przygotowywane są tacos? Wreszcie, czy będziesz miał szanse przygotować własne na jakimś meksykańskim targu?
Targi są jednym z pierwszych miejsc, które odwiedzam będąc w nowym mieście. Mają w sobie jakąś dziwną moc przyciągania. Mieszanka egoztycznych zapachów i barw w przeciągu kilku sekund przenosi cię do nowego świata. Wystarczy przełamać w sobie strach przed nowym i po prostu dać się ponieść.
Nie liczą się miejsca, lecz ludzie
Świat pełny jest wspaniałych miejsc, które warto odwiedzić. Wystarczy przejechać palcem po mapie, by natknąć się na setki rajskich plaż i dziesiątki wspaniałych łańcuchów górskich. Wystarczy otworzyć jakikolwiek album, by naliczyć dziesiątki barwnych pałaców i majestatycznych świątyń. Wszystkie budzące podziw. Wszystkie zapraszające do wizyty.
Świat jest jednak również pełen różnych kultur, które miejsca te czynią wyjątkowymi. Gdyby nie miejscowa ludność, plaże na Bali niczym nie różniłyby się od plaż Brazylii. Gdyby nie lokalne zwyczaje, wyprawa w Alpy byłaby niemal tym samym, co wyprawa w Kaukaz. Dla mnie poznawanie tych różnic jest właśnie esencją podróży. To, co się liczy, to ludzie. Ich mentalność, zwyczaje i światopogląd. Wspaniałe miejsca są tylko dodatkiem.
Wyobraź sobie, że wspinasz się na najwyższą górę w okolicy. Jesteś na nogach od piątej rano. Jesteś wycieńczony, ale dalej brniesz naprzód. Wiesz, że warto. Po czterech godzinach wreszcie zdobywasz szczyt. Mocno bijące serce, spływający z czoła pot i spektakularne widoki. Jesteś zachwycony. Już dawno nie widziałeś czegoś tak pięknego. Patrzysz przed siebie i czujesz, że świat jest niezmierzony, a ty jesteś jego częścią. Wypełnia cię bezkresny pokój. Nagle jednak zaczynasz notować jakieś odgłosy. Coś pomiędzy śpiewem, a płaczem. Nie masz pojęcia, co to może być. Myślałeś, że jesteś tu sam. Zaciekawiony, podążasz więc za dźwiękiem. Nagle przed tobą wyłania się kilkudziesięcioosobowa grupa Majów. Dziwne głosy, które emitują, to nie ani płacz. To modlitwa. Skuleni na ziemi kierują swoje prośby do Boga. Przyglądasz się im z mieszanką zdziwienia i podziwu. Im dłużej na nich patrzysz, tym bardziej dociera do Ciebie, że miejsce to jest wyjątkowe nie dlatego, że otaczają je spektakularne widoki, lecz dlatego, że oni tu są.
To, co wartościowe, wymaga czasu
Dziś możesz zdobyć najwyższy Gwatemali, a jutro surfować na rajskich plażach w Salwadorze. Rano możesz zobaczyć ruiny w Chichen Itza, a po południu biec nurkować na rafie koralowej. Ale czy będziesz wtedy mieć czas, żeby zatrzymać się i popatrzeć jak grupka umorusanych chłopców gra w piłkę na czymś, co pewnie kilkaset lat temu było świątynią Majów? Czy znajdziesz chwilę, żeby porozmawiać z gościem, który sprzedaje ręcznie haftowane szale? Czy dowiesz się wtedy, że te wielkie robi jego żona, a te malutkie jego ośmioletnia córka?
Dla jednych podróż sprowadza się do robienia zdjęć. Dla innych do przemierzania kolejnych kilometrów. Zdobywania nowych szczytów, odwiedzania kolejnych plaż. Dla jeszcze innych esencją podróży jest poznawanie specjałów lokalnej kuchni. Dla mnie jest to jednak przede wszystkim poznawanie miejscowej kultury. Obserwowanie ulicznych sprzedawców i wyklinanie szalonych kierowców. Przeprowadzanie filozoficznych rozmów z pasterzem i kłócenie się o 2 złote z taksówkarzem, który znów chce cię wykiwać.
W Ameryce Środkowej spędziłam dziewięć miesięcy. Gdybym w tę samą podróż wybrała się z biurem podróży, pewnie mogłabym zaliczyć wszystkie ważniejsze atrakcje w przeciągu dwóch-trzech miesięcy. Wtedy jednak nigdy nie zobaczyłabym jak wygląda życie farmera, a jak rybaka. Nigdy nie spędziłabym popołudnia z dilerem narkotyków ani wieczoru z panią ambasador. Nigdy nie wylądowałabym na ślubie ani na pogrzebie.
Świat jest zbyt wielki na jedną podróż, a miejsca, które odwiedzam są zbyt bogate, na krótki postój.
1 KOMENTARZ
Wow! Jestem pod wrażeniem zupełnie nowej odsłony bloga! Wow! Przeglądam, czytam i przeglądam… YOU DID A GREAT JOB !!!
Nic, tylko czerpać inspiracje !
Pozdrawiam i ściskam mocno :*