Mówiłam już, że Kubę objechałam rowerem? Tak po prostu. Przyleciałam do Hawany, wsiadłam na rower i w dwa tygodnie zrobiłam 1200 kilometrów.
Mówiłam już, że Kubę objechałam rowerem? Tak po prostu. Przyleciałam do Hawany, wsiadłam na rower i w dwa tygodnie zrobiłam 1200 kilometrów.
W większości miast na Kubie dostrzec można wpływy hiszpańskie. Nic dziwnego, w końcu cała wyspa została skolonizowana właśnie przez Hiszpanów.
Trinidad to chyba najbardziej magiczne miejsce, które odwiedziłam na Kubie. Wąskie, brukowane uliczki, skąpane w słońcu parterowe kamieniczki i renesansowa dzwonnica unosząca się nad miasteczkiem… Kolory są żywe, a domy idealnie zadbane. Drzwi nie piszczą w zawiasach, a tynk nie odpada z fasad domów.
Przyzwyczajona do korzystania z Couch Surfingu, Kuba okazała się dla mnie nie lada wyzwaniem. Już sama próba połączenia się z internetem przypomina walkę z wiatrakami. A jakby tego było mało, to dla zwykłych Kubańczyków goszczenie zagranicznych gości jest po prostu nielegalne.
Na pewno nie raz spotkaliście się z opinią, że Kuba jest całkowicie odizolowana od reszty świata. Całkowicie zamknięta na wpływy z zewnątrz, tworzy oddzielną rzeczywistość. Przysłuchując się stereotypom, można odnieść wrażenie, że dla Kubańczyków internet jest po prostu egzotyczną legendą.
Po zgiełku stolicy przyszedł czas na odwiedzenie jakiegoś spokojniejszego miejsca. Odkrycia drugiego, rustykalnego oblicza Kuby. Początkowo wieś Las Terrazas zdawała niczym nie różnić się od innych wsi. Zielone pagórki wyrastały jeden za drugim. Wijąca się między nimi ścieżka uparcie pięła się w górę.
Kubańska wieś. Mała, wąska uliczka. Doskonałą ciszę od czasu do czasu przerywa koguci duet. Słońce leniwie wstaje, a tutejsi mieszkańcy powoli budzą się do życia. W powietrzu unosi się zapach świeżego chleba. Nie widzę jeszcze skąd pochodzi, ale wiem już, że go kupię.
Dwie waluty…
Najbardziej namacalną oznaką podwójnej ekonomii na Kubie są używane tu dwie waluty. Jeśli pamiętasz czasy PRLu, to pewnie myślisz, że jedną z tych walut jest dolar. Dobrze pamiętasz przecież sieć Peweksów, gdzie za dewizę można było kupić niemal wszystko.
Hawana. Wspaniałe, kolonialne kamienice, samochody rodem z lat pięćdziesiątych, delikatnie rozwiewająca włosy morska bryza, unoszący się w powietrzu słodki zapach rumu oraz rozbrzmiewające na każdym rogu rytmy latino.
Sala odlotów. Ściskając w ręku paszport, patrzę jak dwie walizki wypchane po brzegi szamponami i pastami do zębów znikają za czarną płachtą. Za kilka godzin powinnam być już na Kubie. Oddam je prawowitym właścicielom i będę mogła beztrosko szwendać się po ulicach Hawany.