Stoję na brzegu. Pod stopami mam miękki, szarawy piasek. Przede mną woda, woda i jeszcze raz woda. Sięga aż po horyzont, a może jeszcze dalej. Wiatr uparcie targa moimi włosami. No i wodą. Fale w regularnym rytmie uderzają o brzeg. Chlup, chlup, chlup. Czuję się jak nad morzem. Ale to nie jest morze. To po prostu jezioro Nikaragua. Lub, dla lubiących lokalne łamacze języków, Cocibolca.
Na mapie jest to jedna, niebieska plama. W rzeczywistości to małe, śródlądowe morze. Już sam spacer po brzegu sprawia wrażenie przebywania nad morzem. Przebywanie na wodzie też wprowadza w błąd. Fale są tu tak duże, że spokojnie można surfować! Ponadto nie brakuje tu wysp. Jeziorny archipelag liczy ich ponad trzysta! Największa wyspa, Ometepe, liczy ponad 60 000 mieszkańców. Gdyby nie to, że mam mapę, nigdy, ale to nigdy, nie uwierzyłabym, że jestem nad jeziorem.
Teren jeziora stanowi integralną część kraju. Jest czymś więcej, niż zapomnianym zbiornikiem wodnym. Życie kwitnie nie tylko na jego brzegach, ale również na terenie samego jeziorze. Zagubiona wśród słodkich wód wyspa Ometepe uchodzi za oazę spokoju. Lokalsi, a w ich ślady turyści, uciekają na wyspę by odpocząć od wszystkich problemów, które mogą zostać na lądzie. Wyspa jest jednak zaskakująco dobrze połączona z lądem. Z zachodniego brzegu jeziora co kilka godzin odpływają łódki. Znalazłam się właśnie na jednej z nich.
Gdybym nagle znalazła się na takiej właśnie łódce, pomyślałabym, że to statek uchodźców. Górny pokład pokryty jest towarami wszelkiej maści. Wśród góry plecaków przewalają się worki z ryżem. Nie są w żaden sposób zabezpieczone. Ot tak, po prostu leżą sobie na pokładzie. Na trzymetrowej stercie… Pod pokładem jest miejsce dla pasażerów. To znaczy, dla co drugiego pasażera. Ilość osób na statku znacznie bowiem przekracza liczbę, do której dostosowana jest łódka. Ławeczki są szczelnie zapełnione. Ludzie tłoczą się dosłownie wszędzie. W przejściu, na schodkach, w oknach. Gdzie ich tylko wyobraźnia zaprowadzi. Tutaj nie ma czegoś takiego jak limit pasażerów. Jest tylko limit przestrzeni, a przestrzeń jest przecież względna.
Jak zwykle ciekawska, wychylam nos na pokład. Akurat nie ma czasu, statek rusza i wepchnięta zostaję na sam czubek łodzi. Początkowo jestem zdezorientowana. Nie chcę tu iść. Przyjechałam z kolegą i chciałabym być obok niego. A tak przecież… Rozglądam się wokół. Mam chyba najlepsze miejsce na całym statku. Nie, nie ma się co awanturować. Damian poradzi sobie sam przez godzinę.
Dodatkowym bonusem tej miejscówki jest bliskość załogi. Nie żebym jakoś bardzo potrzebowała ich asysty. Nie. Raczej jestem ciekawa co, jak, gdzie i dlaczego. Krążący dzień w dzień po tym prawie-morzu panowie są kopalnią informacji. Muszę się tylko do niej dostać. Zaczynam od komplementu. Działa w osiemdziesięciu procentach przypadków.
-Ile tu ludzi na statku! I panowie sobie z tym tak świetnie radzą!
-Ano. Dużo, dużo. Ale to dlatego, że weekend.
-A to w ciągu tygodnia jest lepiej?
-Tak, mniej tłoczno.
-A Pan zawsze pracuje w weekendy?
-Zawsze. Pracuję codziennie.
-Codziennie?
-Codziennie, bez przerwy. Cztery kursy tam i cztery z powrotem.
-Ale jak to tak można! – teraz pora na trochę empatii. Jeśli jest dobrze trafiona, działa zawsze. Oho! Chyba dobrze wyczułam problem. Jeszcze kilka zdań o tym, jak to ciężko pracuje i jesteśmy z Edim najlepszymi przyjaciółmi.
-Ile tu ludzi na statku! I panowie sobie z tym tak świetnie radzą!
-Ano. Dużo, dużo. Ale to dlatego, że weekend.
-A to w ciągu tygodnia jest lepiej?
-Tak, mniej tłoczno.
-A Pan zawsze pracuje w weekendy?
-Zawsze. Pracuję codziennie.
-Codziennie?
-Codziennie, bez przerwy. Cztery kursy tam i cztery z powrotem.
-Ale jak to tak można! – teraz pora na trochę empatii. Jeśli jest dobrze trafiona, działa zawsze. Oho! Chyba dobrze wyczułam problem. Jeszcze kilka zdań o tym, jak to ciężko pracuje i jesteśmy z Edim najlepszymi przyjaciółmi.
Po godzinie jazdy wiem już wszystko. Wiem, że liczba osób na pokładzie wcale nie jest tak całkiem dowolna. Na statku pracuje dziewięć osób. I każda z tych dziewięciu osób przewieźć może dziesięciu pasażerów. Dziesięciu, bo tyle, w razie wypadku, jest w stanie uratować. Nonono! Jestem pod wrażeniem. Choć dosyć luźne, to jednak obowiązują tu jakieś zasady bezpieczeństwa!
Dostaję też kilka rad. Wiem już jakie są najciekawsze miejsca na wyspie i gdzie jest dzisiaj impreza. Wiem również, że na Ometepe jest miejsce, które nosi moje imię i które na pewno mi się spodoba. Wreszcie, zostaję poinformowana, że na wyspie jest mnóstwo obcokrajowców i że jeśli mi się spodoba, to mogę się tam osiedlić (to brzmiało prawie jak wydanie pozwolenia na pobyt). A spodoba mi się na pewno! Wystarczy znaleźć jakiegoś chłopca z Nikaragui i można się wprowadzać.
-A co mam powiedzieć mojemu chłopakowi? Wyprowadzam się do Nikaragui, tylko najpierw muszę znaleźć tam jakiegoś chłopca? – dopytuję.
-Nie. Tak to nie. Trzeba go przywieźć ze sobą (przecież to ładny kraj, dlaczego miałby nie chcieć przyjechać?). A potem? Jak to co potem! Potem trzeba mu znaleźć jakąś dziewczynę z Nikaragui. Żeby mógł się osiedlić. No przecież twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko, że znajdziesz mu Nikaraguankę. Tutejsze dziewczyny są bardzo ładne – przekonuje Edi.
-Nie. Tak to nie. Trzeba go przywieźć ze sobą (przecież to ładny kraj, dlaczego miałby nie chcieć przyjechać?). A potem? Jak to co potem! Potem trzeba mu znaleźć jakąś dziewczynę z Nikaragui. Żeby mógł się osiedlić. No przecież twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko, że znajdziesz mu Nikaraguankę. Tutejsze dziewczyny są bardzo ładne – przekonuje Edi.
Statek opuszczam więc z misją znalezienia Nikaraguańczyka dla mnie i Nikaraguanki dla mojego chłopaka. Przynajmniej w oczach Ediego.
Nie nie jesteśmy nad morzem. |
Załadunek. Bagaż rzutem na stertę i pod pokład! |
Pod pokładem |
Tu zostawiam Damiana. Chyba zadowolony 🙂 |
Moja miejscówka |
Z Edim |
Prawie jak morze |
Cel podróży – wyspa Ometepe |
Tak, to jest jezioro. |