Utila. Dla większości pobyt na wyspie sprowadza się do dwóch aktywności: nurkowania i imprezowania. By wybić się z tego schematu wsiadam w kajak. Nie mam konkretnego celu, chcę po prostu znaleźć się na jakiejś dzikiej plaży. Półtorej godziny wiosłowania i z zasięgu wzroku znikają wszystkie oznaki cywilizacji. Wyciągam kajak na plażę i cieszę się wyspą w stylu Robinson Crusoe. Żeby wrócić, powinnam wyruszyć przynajmniej półtorej godziny przed zmierzchem. Rozglądam się wokół. Morze jest spokojne. Wiatru brak. Tak, półtorej godziny wystarczy.
Błąd. Wystarczy przy niezmiennych warunkach. O tym, że nie są niezmienne przekonuję się kilka godzin później.
Pod wieczór, gdy przychodzi czas powrotu, pojawia się delikatny wiatr. Wieje, a jakże, dokładnie w przeciwnym kierunku niż mój. Ehh… Trzeba się będzie trochę wysilić. Zbieram więc energię i wiosłuję zaparcie, by dotrzeć do miasteczka przed zmrokiem. Fale raz po raz uderzają kajak. Wiatr wieje mi w twarz. Pomału posuwam się naprzód. Lewa, prawa, lewa, prawa. Plusk, plusk, plusk. Kajak co chwilę unosi się i opada. Lewa, prawa, lewa, prawa. Fala za falą uderzają o burtę, znosząc mnie lekko w stronę brzegu. Plusk, plusk. Koryguję kurs. Lewa, lewa, prawa, lewa, lewa… Pluuuusk!
Metrowa fala właśnie wdarła się (bez zaproszenia!) do mojego kajaka. Kajak jest pełny wody. Chlapię na lewo i prawo, próbując się jakoś się jej pozbyć. Bezskutecznie. To, co wychlapię lada moment wedrze się ponownie z kolejną falą. No dobrze. Nie kombinuj. Wiosłuj. Lewa, prawa, lewa, prawa. Plusk, plusk, plusk.
Wiatr wieje coraz mocniej. Bardzo opornie posuwam się do przodu. Ręce zaczynają dawać o sobie znać. Nie kochane, nie mogę się zatrzymać. Jednak krótka przerwa i cofniemy się o kilkanaście metrów. Wiosłuję dalej. Lewa, lewa, prawa. Plusk, plusk, plusk. Powoli zapada zmrok. Lewa, prawa, lewa, prawa. Zmrok! To znaczy, że jestem na morzu już półtorej godziny? Lewa, lewa, prawa. Znosi mnie. Plusk, plusk. Oglądam się za siebie. Plaża, na której się zatrzymałam wciąż jest dobrze widoczna. Mało tego, jest bliżej niż port, do którego zmierzam. Dużo bliżej!
Za kilkanaście minut zapadnie noc. Wiosłuję już ponad półtorej godziny, a nie przepłynęłam nawet jednej trzeciej trasy… Przeklęty wiatr! Lewa, prawa, lewa, prawa. Czyżby wiał coraz mocniej? Nieustannie znosi mnie na brzeg. Fala za falą wlewają się do kajaka. Plusk. Już nawet nie próbuję ich omijać. Plusk, plusk. Bo po co? I tak będę mieć pełno wody w kajaku. Plusk. Lewa, prawa, lewa, lewa, lewa. Czemu tak mnie znosi? Lewa, lewa, lewa. No, teraz mam dobry kurs. Przynajmniej na kilka minut. Lewa, prawa, lewa, prawa. Pluuuuuuuusk!
Fala poniosła cały kajak. W przeciągu kilku sekund znalazłam się na brzegu. A przecież byłam dobre sto metrów od brzegu! Przeklęta fala. To ja walczę dobre kilka minut, by przepłynąć sto metrów, a ta, skubana, w trzy sekundy wyniesie mnie gdziekolwiek jej się podoba…
Zdesperowana wychodzę na brzeg. Jest noc. Walczę tak już pewnie dwie godziny i ledwo, ledwo posuwam się do przodu. Nie, tak się nie da płynąć. A gdyby tak iść wzdłuż plaży i ciągnąć kajak za sobą?
Próbuję. Wrzucam wiosła do kajaku i ruszam na przód. Auu! Czemu to wybrzeże jest takie kamieniste? Chlup, chlup. Woda ciągnie kajak we wszystkie strony. Uparcie jednak idę na przód. Kamienie (a może korale?) dają o sobie znać na każdym kroku. Au, au, au. AUUU!!! Kamienie mogę znieść, ale uderzający mnie kajak? Nie, nie. To wcale nie był taki genialny pomysł. Wiosłowanie mimo wszystko było łatwiejsze.
Dziesięć minut później udało mi się wrócić tam, skąd wyniosła mnie ta przeklęta fala. Dziesięć minut! Tylko by oddalić się odrobinę od brzegu! Nie ma co marudzić, trzeba wiosłować. Lewa, prawa, lewa, prawa. W oddali widać żółte światła miasteczka (nie, wcale nie są bliżej niż pół godziny temu). Lwa, prawa. Chlup, chlup, chlup. Oglądam się za siebie. Plusk, plusk. Nie widać już „mojej” plaży. Ale to dlatego, że się oddaliłam, czy dlatego, że zapadła noc? Lewa, prawa, lewa, prawa. Ręce marudzą. Lewa, prawa. Wręcz krzyczą. Lewa, prawa. Błagają o postój. Lewa, prawa, lewa, prawa. Spoglądam na brzeg. Jestem w pobliżu jakiegoś domku. Czyli dokładnie tak, jak kilkanaście minut temu! Tyle wysiłku i nie posunęłam się do przodu prawie nic…
Poddaję się. Z tym wiatrem nie wygram. Najlepsze, co mogę zrobić, to wyjść na brzeg. Daję się ponieść kolejnej fali. Nie zawodzi mnie. Tak, jak myślałam – jedna wystarczy, by znaleźć się na plaży. Ehh… Resztką sił wyciągam kajak na brzeg i udaję się do okolicznego domku.
Pukam szybkę okna. Musi to wyglądać bardzo dziwnie (wyobraź sobie, że ktoś nagle pojawia się w Twoim oknie i robi „puk, puk”). W tej chwili jednak normy społeczne nie maja dla mnie znaczenia. Chcę wiedzieć, gdzie jestem i jak daleko jest do miasteczka. Po chwili z domku wychodzi mężczyzna w średnim wieku.
Pukam szybkę okna. Musi to wyglądać bardzo dziwnie (wyobraź sobie, że ktoś nagle pojawia się w Twoim oknie i robi „puk, puk”). W tej chwili jednak normy społeczne nie maja dla mnie znaczenia. Chcę wiedzieć, gdzie jestem i jak daleko jest do miasteczka. Po chwili z domku wychodzi mężczyzna w średnim wieku.
-Dobry wieczór. Może mi pan powiedzieć, gdzie jestem? Jak daleko jest do miasteczka? Wypłynęłam kajakiem na wschód wyspy i już od kilku godzin próbuję wrócić. Bezskutecznie. Z tym wiatrem się nie wygra. – narzekam i usprawiedliwiam się jednocześnie.
-Nie jesteś pierwsza, która ma ten problem. Już kilka razy zatrzymywali się tu kajakarze, którym nie sprzyjał wiatr. Nie, nie dopłyniesz w tych warunkach do miejscowości. Przed tobą wciąż dobre kilka kilometrów
-To co mogę zrobić?
-Możesz zostawić tu kajak do jutra i po niego wrócić.
-Myśli pan? Jakby tu przypłynęła łódka, to bez problemu go zabiorą… – głośno myślę.
-Nie, tu jest za płytko, by mogła tu dopłynąć jakakolwiek łódka. Rafa koralowa jest dość blisko. Ale niedaleko jest laguna. Mogłabyś popłynąć laguną. Wiatr też będzie ci przeszkadzał, ale nie aż tak.
-Laguna! A to jest daleko?
-Jakieś 100 metrów stąd.
– Oh! Rewelacja! Chociaż… Szczerze mówiąc to nie mam już siły. Nie chcę walczyć z tym wiatrem. Może tylko przeniosę kajak do laguny i wrócę po niego jutro.
-Mam motorówkę w lagunie. Mogę Cię przewieźć z kajakiem na drugą stronę. Tam mam mała zatoczkę, parking dla łódki. Możesz zostawić tam swój kajak, a sama udać się do miasteczka. Stamtąd masz już tylko 20 minut piechotą do centrum.
-Naprawdę? – dopytuję nie wierząc w moje szczęście.
-Naprawdę. Chodźmy.
-Nie jesteś pierwsza, która ma ten problem. Już kilka razy zatrzymywali się tu kajakarze, którym nie sprzyjał wiatr. Nie, nie dopłyniesz w tych warunkach do miejscowości. Przed tobą wciąż dobre kilka kilometrów
-To co mogę zrobić?
-Możesz zostawić tu kajak do jutra i po niego wrócić.
-Myśli pan? Jakby tu przypłynęła łódka, to bez problemu go zabiorą… – głośno myślę.
-Nie, tu jest za płytko, by mogła tu dopłynąć jakakolwiek łódka. Rafa koralowa jest dość blisko. Ale niedaleko jest laguna. Mogłabyś popłynąć laguną. Wiatr też będzie ci przeszkadzał, ale nie aż tak.
-Laguna! A to jest daleko?
-Jakieś 100 metrów stąd.
– Oh! Rewelacja! Chociaż… Szczerze mówiąc to nie mam już siły. Nie chcę walczyć z tym wiatrem. Może tylko przeniosę kajak do laguny i wrócę po niego jutro.
-Mam motorówkę w lagunie. Mogę Cię przewieźć z kajakiem na drugą stronę. Tam mam mała zatoczkę, parking dla łódki. Możesz zostawić tam swój kajak, a sama udać się do miasteczka. Stamtąd masz już tylko 20 minut piechotą do centrum.
-Naprawdę? – dopytuję nie wierząc w moje szczęście.
-Naprawdę. Chodźmy.
Kilkanaście minut później jadę najdziwniejszym stopem w moim życiu. Jestem w motorówce prowadzonej przez faceta, którego poznałam pukając w okno jego domu. Rękami przytrzymuję kajak, usiłując sprawić, by nie wypadł z motorówki. Jednak najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że już mi się to kiedyś śniło.
Przy tych warunkach moje założenia były całkiem realne. |
Spokojne wody laguny. Tu zostawiam kajak i cały dzisiejszy stres. |