Jak na typowe śląskie dziecko przystało, moja wiedza o uprawie ziemii jest znikoma. Właściwie to można ją ująć w jednym zdaniu: hałdy nie nadają się pod uprawę. Gdy trafia się możliwość spędzenia kilku dni na farmie w Salwadorze, nie zastanawiam się więc ani chwili. Uprawa kawy, kakao i talerz pełny tego, co sam zebrałeś. Brzmi kusząco! Jednak właściciel uprzedza mnie – tu nie ma luksusów. Żyjemy prosto i w zgodzie z naturą. Ciekawa, co to znaczy, udaję się do gospodarstwa Jalapa.
Na miejscu wita mnie sympatyczna para – Arcangel i Emma. Tatuaże, reagge i zapach marihuany. Już na pierwszy rzut oka widać, że prowadzą altwerantywny styl życia. Ich domek jest tego potwierdzeniem. Drewniany stelaż sprawia wrażenie, iż usiłowano wcisnąć weń wszystkto, co było pod ręką. Za ściany służą więc żelazna brama, drewniane palety i kawałek starej szafy. Dach zrobiony jest z kawałka plastikowej folii. W środku nie ma nawet posadzki, podłoga to zwykłe klepisko. Łazienka to kawałek plastkowej rury wystającej z sufitu w rogu pokoju. Tyle dobrze, że oddzielonej jakąś szmatą od reszty pomieszczenia. Co ciekawe, nie ma odpływu wody. Wszystko ucieka bezpośrednio do ziemii. To, że toaleta jest zwykłym wychodkiem, chyba nie muszę wspominać?
Szczytem kreatywności jest jednak kuchnia. Na małym, metalowym stoliku umieszczono gliniane naczynie. Wypełnione jest ono suchymi gałązkami i popiołem. Zapewne niedawno ktoś tu gotował. Zamiast zlewu jest zwykła balia. Dwie palety i kilka poduszek służą za sofę. Z kilku kawałków drzewa zmontowano stół. Brak piekarnika czy lodówki. Ba! Nie ma nawet bieżącej wody. Największym luksusem jest mała kuchenka – dwa palniki pozwalają zaoszczędzić kłopotu przy rozpalaniu ognia.
Mój pokoik jest równie prowizoryczny. Drewniany stelaż, kilka palet i plastikowa folia zamiast dachu. Całość ma może dwa na dwa metry. I to całkowicie by mi wystarczyło, gdyby nie… motor. Tuż obok mojego materaca (no dobra, kilku poduszek na drewnianych paletach) stoi maszyna, która zajmuje całą wolną przestrzeń. Jest tak ciasno, że nie mam nawet gdzie położyć plecaka. A uwierzcie mi, po czterech miesiącach gubienia rzeczy, on jest naprawdę niewielki!
– Czy możemy wyprowadzić ten motor? – dopytuję Arcangela
– Nie, nie ma takiej możliwości. Nie chcę, by zamókł na deszczu.
– Ale tu jest tak ciasno! Nie mam nawet gdzie położyć swoich rzeczy.
-Poczekaj chwilkę.
Kilka minut później dostaję malutki stolik (stan: trzy nogi z czterech dostępne), który w oczach Arcangela ma być rozwiązaniem problemu. Przestaję się kłócić i godzę się z faktem, że najbliższe kilka dni spać będę w garażu.
Kolejne godziny spędzam na dyskusji z gospodarzami. Ich sposób myślenia zaskakuje mnie na każdym kroku. Dzisiejszy człowiek oddalił się od matki natury. W tym kapitalistycznym świecie liczy się tylko konsumpcja. Kupujemy więcej i więcej nie myśląc o konsekwencjach dla planety. Niezdefiniowani „oni” manipujują nami przez środki masowej komunikacji. Chodzimy do Burgerkingów i Starbucksów. Myślimy, że kupując czekoladę z marką „fair trade” robimy coś dobrego. Ale to tylko zagłusza nasze sumienie. „Oni” drukują pieniądze i bogacą się jeszcze bardziej, doprowadzając biedotę do ruiny. Właściwie to za całe zło odpowiedzialny jest pieniądz. Rozwiązaniem większości współczesnych problemów byłoby właśnie zniesienie pieniądza.
STOP. Stop, stop, stop. Nie chcę dłużej słuchać tych bredni. Dopytuję więc o ich styl życia.
Chcą żyć w zgodzi z naturą. Tak, jak robił to człowiek od wieków. Brak lodówki nie jest smutną koniecznością, lecz wyborem. Pierwotny człowiek nie mógł przecież nic chłodzić. Jadł wszystko świeże. Tak, jest to trochę skomplikowane. Otwarte awokado trzeba zjeść od razu, a ugotowaną już fasolę należy podgrzewać co dwanaście godzin (chyba, że lubisz kwaśną, lekko sfermentowaną). Podobnie, nie używają pralki. Wszystko, włącznie z pościelą piorą ręcznie. Pralka zużywa dużo prądu i wody. To wymysł kapitalizmu i wogóle zło. Co ciekawe, stojący w kącie komputer złym wcielonym już nie jest.
W moich oczach to całe odcięcie od cywilizacji jest lekko naciągane. Chatka z odzysku jest może i ekologiczna, ale mieści się zaledwie sto metrów od domu rodziców Arcangela. W zasięgu ręki jest więc bieżąca woda, lodówka, pralka, piekarnik i bezprzewodowy internet… Całość wygląda tak, jakby Arcangel i Emma postanowili pobiwakować trochę w ogródku rodziców.
Chcąc niechcąc biwakuję i ja. Wieczorem przeskakuję przez motor i kładę się spać. Jestem pozytywnie nastawiona. Spotkania z takimi ludźmi pozwalają spojrzeć na świat z innej perspektywy. Nie mogę doczekać się jutrzejszych prac na polu. Noc jest ciepła. Wokół słychać koniki polne czy jakiś ich tropikalny odpowiednik. Bzyt, bzyt. Bzyt, bzyt. Jak spokojnie. Bzyt, bzyt.
Budzę się w środku nocy. Deszcz niemiłosiernie uderza o plastikowy dach chatki. Tap, tap, tap. Słychać każdą kroplę. Niektóre nawet czuć. Z dachu kapią na mnie kolejne krople. Całe moje łóżko (dobra, dwie palety i cztery poduszki) jest mokre. Lewa strona wręcz pływa w wodzie. Prawa jest „tylko” mocno wilgotna. Próbuję znaleźć jakiś suchy skrawek materaca, ale takiego miejsca nie ma. Dach przecieka wszędzie. Przeskakuję przez motor i biegnę do domku właścicieli. Jest czwarta w nocy. Nie chcąc ich budzić, udaję się do kuchni. Jest wietrzno, ale sucho. Rozglądam się wokół. Krzesło, stół, sofa. Sofa! Tak! Dokładnie tego mi potrzeba!
-No zejdź piesku. Zejdź, proszę Cię – próbuję przekonać aktualnego użytkownika. Kundel patrzy na mnie bez zrozumienia. Powtarzam po hiszpańsku. Nie pomaga. Po psiemu nie mówię. A może mowa ciała? Próbuję lekko go popchnąć. No już, zejdź! I…
Cap!
Jest czwarta w nocy, właśnie zostałam zalana we własnym łóżku i pogryziona przez psa, który okupuje sofę. Nie ważne jak ciekawymi ludźmi są Arcangel i Emma. Jutro się stąd zbieram.
Coś z niczego. Chatka Arcangela i Emmy. |
Z profilu nieco mniej uroczo. |
Kreatywna kuchnia |
Moje królestwo. |
Czy on naprawdę musi tu stać? |
Ziemia, która nas żywi. Albo i nie. Tu akurat plaga nieurodzaju. |
Ścieżki pomiędzy polami uprawnymi. |
.