Bilet nie był kupiony na ostatnią chwilę. Był czas na przygotownia, na przewertowanie kilku książek i przekopanie internetu. Nawet na jego dogłębne poznanie. Mimo tego, w dniu wyjazdu moja wiedza o Panamie ograniczała się do: ”Panama? To tam, gdzie jest kanał Panamski ”.
I nic dziwnego. Po przyjeździe okazało się bowiem, że Panama to przede wszystkim stare miasto, stare miasto (tak, są dwa) i kanał Panamski.
Znaczenia strategicznego kanałowi z pewnością nie można odmówić. Wystarczy rzut okiem na mapę i od razu wiadomo dlaczego ten malutki przesmyk jest tak ważny. Nie trudno się domyślić, jakie ma on implikacje polityczne i ekonomiczne dla tego regionu. Ale żeby ustanowić kanał atrakcją turystyczną? Panamczycy pokazali, że można.
Najpopularniejszą atrakcją w mieście jest właśnie Muzeum Kanału Panamskiego. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że główną atrakcją muzeum jest taras widokowy. Z tego tarasu przyglądać się można się przepływającym statkom oraz otwieranym śluzom. Każdy przejazd statku staje się swoistym show. W muzeum ogłaszany jest czas przypłynięcia statku, a na tarasie możmy wysłuchać komentarzy o tm, jak długi jest kanał i ile ważą śluzy. Czy coś w tym stylu.
Ludzi pełno. Tak dużo, że nie sposób nawet dojrzeć statku, który miał być główną atrakcją. Każdy z nich zapłacił 15$ za wejście. Nie pomyśleli, że kilometr dalej są takie same śluzy. I przepływają przez nie te same statki.
Wizyta w przymuzealnym butiku pozwala dostrzec jak bardzo przedsiębiorczy są Panamczycy. Oprócz książek i pocztówek, można tam znaleźć całą masę mniej lub bardziej użytecznych gadgetów. Z tych bardziej tradycyjnych mamy koszulki, kubki czy puzzle. Ale są i pióra, podkładki pod kubki, kieliszki do wódki, otwieracze, temperówki, wachlarze czy solniczki. Właściwie wszsytko, co tylko człowiek może wymyślić. Moim faworytem jest naparstek. Z motywem kanału, a jakże!