W większości miast na Kubie dostrzec można wpływy hiszpańskie. Nic dziwnego, w końcu cała wyspa została skolonizowana właśnie przez Hiszpanów. Cienfuegos, pomimo mylącej nazwy, jest jednak niezwykłym wyjątkiem. W XIX wieku, kiedy to ówczesne władze hiszpańskie wspierały rozwój nowych miast na wyspie, z otwartymi ramionami przywitano grupkę francuskich imigrantów z Bordeaux. W 1819 roku, mając aprobatę hiszpańskiego gubernatora, rozpoczęli oni budowę miasta. Zgodnie z dziewiętnastowieczną francuską modą, wznoszono wysokie, stylowe kamienice. Przy szerokich ulicach pojawiały się coraz to okazalsze budowle w stylu francuskiego neoklasycyzmu, secesji i art déco. Wybór położenia miasta okazał się być strzałem w dziesiątkę. Otoczone żyznymi polami, było świetnym miejscem do zarządzania uprawą trzciny cukrowej. Port w Cienfuegos szybko stał się ważnym punktem handlowym dla baronów cukrowych. Tu gromadzono plony z całej wyspy. Tu przypływały statki z całej Ameryki Południowej. Z miesiąca na miesiąc znaczenie miasta rosło w siłę. Coraz więcej przedstawicieli cukrowej arystokracji sprowadzało się do miasta. W centrum budowali kamienice służące za mieszkania i biura. Na obrzeżach miasta, tuż nad brzegiem zatoki, konstruowali posiadłości letnie. Handel kwitł, a miasto rozrastało się.
Dziś po przybyszach z Bordeaux nie ma już nawet śladu. Po cukrowych potentatach pozostało tylko wspomnienie. Kubańska rewolucja całkowicie zmieniła oblicze wyspy. Nie ma już handlowców spotykających się w nadmorskiej kawiarni na negocjacjach. Nie ma już eleganckich par chodzących w soboty do teatru a w niedzielę do kościoła. Eleganckie domy zamieniono na hotele, a wytworne biura na sklepy i kawiarnie. Francuski czar wciąż jednak unosi się w powietrzu. W dziwny sposób miesza się z kubańską kulturą tworząc nową, niepowtarzalną rzeczywistość. Ta oryginalna mieszanka francuskiej wytworności i latynoskiej radości życia wypełnia ulice Cienfuegos. Wodzi przybyszów za nos i zachęca do spacerów po Perle Południa.
W Cienfuegos, podobnie zresztą jak w większości latynoskich miast, życie toczy się wokół Plaza de Armas. To tu znajdują się najważniejsze budynki administracji rządowej, katedra i teatr. To także tutaj najlepiej łapać internet.
Kamienice najbogatszych stawiano właśnie przy Plaza de Armas. Ta powstała w 1918 roku dla hiszpańskiego kupca Jose Ferrera.
Bogactwo i przepych widać na każdym kroku. Stylowe posadzki, wymyślne płaskorzeźby i kryształowe żyrandole zdobią niemal wszystkie wnętrza.
Za czasów swej świetności ściany te gościły najznamienitszych gości w Cienfuegos. Tu spotykali się najbardziej wpływowi kupcy. Tu zatrzymywali się światowej sławy śpiewacy występujący w miejscowym teatrze.
Kto wie, może bujali się właśnie w tych samych fotelach?
Owa wieżyczka jest chyba najbardziej charakterystycznym elementem architektury w Cienfuegos. Wybudowana na życzenie kupca, miała zapewniać mu widok na pobliską zatokę. Będąc w domu, Jose Ferrer mógł nadzorować to, co dzieje się w porcie.
Wspiąć się szybko na samą górę…
…i w razie konieczności podjąć odpowiednie działania, które pozwoliłyby mu pomnożyć swoje bogactwo. Bo jak to mówią, pańskie oko konia tuczy. A port widać świetnie, prawda?
Nie wszyscy kupcy mogli sobie pozwolic na to, by postawić dom na samym rynku. Budowali więc kolejne, nie mniej wytworne kamieniczki, przy sąsiadujących ulicach.
Towłaśnie pomiędzy tymi wymyślnymi kamienicami znajdowało się centrum życia politycznego, kulturalnego i religijnego. To tutaj biura mieli najbardziej wpływowi kupcy. To tutaj prowadzili negocjacje i rozliczenia.
Tu spotykali się na kawę i dyskutowali warunki kolejnych kontraktów.
Tu chodzili do kościoła…
…i do teatru.
W Cienfuegos niemal na każdym kroku widać przepych, w którym niegdyś pławiło się miasto. Tutaj dosłownie wszystko, od rynku aż po port, pokryte jest czarem francuskiego neoklasycyzmu. Czas cukrowej prosperity bardzo mocno odcisnął się na architekturze miasta.
Centrum miasta z zatoką łączy wspaniały deptak. Dziś przemierzany głównie pieszo prze spragonionych słońca lokalsów, niegdyś zapełniony był bryczkami kursującymi między buzującym handlem centrum a zrelaksowanymi obrzeżami.
To właśnie wzdłuż deptaku budowano domy, które miały być weekendową alternatywą dla mieszkań w mieście. W mieszkaniach w centrum było przecież ciasno!
Ale czy można się dziwić, że ludzie chcieli cieszyć się takim właśnie widokiem?
Położenie było rewelacyjne. Widoki zapierały dech w piersiach. Co wcale jednak nie znaczyło, że zapomniano tu o dekoracjach a la francaise. Kolorowe wieżyczki, malutkie okienka i wymyslne płaskorzeźby zdobiły rezydencje co bogatszych kupców.
Ktoś miał nawet fantazję zbudować pałac w stylu andaluzyjskim! Ale kto bogatemu zabroni?
Punta Gorda. Ten niepozorny cypelek, był najbardziej luksusowa częścia miasta. Kupcy, którzy większość czasu spędzali w centrum Cienfuegos, w wolne dni uciekali od zgiełku miasta.
Zaszywali się w swoich willach nad brzegiem oceanu…
…i cieszyli się z werandy takim właśnie widokiem.
Spacer uliczkami Cienfuegos to niemal podróż w czasie. Krażąc pomiędzy wykwintmymi kamieniczkami w centrum a luksusowymi rezydencjami w Punta Gorda możemy poczuc się jak dawni potentaci cukrowi. Siedząc na tarasie jednego z ich domów możemy pić kawę i patrzeć jak ostatnie promienie słońca powoli znikają za horyzontem oceanu. Całe miasto, aż do najmniejszych cząsteczek DNA wydaje się przeniknięte francuskim przepychem. Wystarczy jednak przejść się kilka ulic dalej, by zobaczyć zupełnie inne obrazy. Zboczyć nieco z utartego szlaku Plaza de Armas-Punta Gorda i dojrzeć jak dziś w tej perle architektury żyją Kubańczycy.
Ścisłe centrum. Widok z kamienicy Jose Ferrera w stronę przeciwną do luksusowej dzielnicy Punta Gorda.
Te domy znajdują się zaledwie dwie przecznice od wykwintnego rynku.
Niektóre z wykwintnych kamienic, wykwintnie wyglądają tylko na zewnątrz. Brak środków na utrzymanie sprawia, że po dawnym przepychu pozostały tylko kolorowe kafeli i…
obdrapane ściany.
Niektórzy mają szczęście żyć w kamienicach, które wybudowała cukrowa arystokracja. Ale mimo że mieszkają w tym samym miejscu, żyją na zupełnie innym poziomie.
Inni, których rewolucja nie potraktowała tak łaskawie, mieszkają zaledwie kilkaset metrów dalej w zbudowanych na prędce domach. Są niby z tej samej bajki, ale żyją w zupełnie innej rzeczywistości.
1 KOMENTARZ
Very nice photos