Urokliwe górskie miasteczko gdzieś w południowym Meksyku. Nieśmiało przechadzam się po targu. Mijam stoiska z workami pełnymi nienazwanych przypraw i ze stosami kolorowych owoców. Kątem oka zauważam kosze pełne świeżego pieczywa i półki uginające się pod nieznanymi słodyczami. Sterty orzechów kokosowych, bananów i mango na przemian zabiegają o moją uwagę. Wszystko jest takie egzotyczne, takie kolorowe. Wszystko przyciąga uwagę. Uparcie jednak szukam tego, po co przyszłam – słynnych tacos.
To dopiero mój drugi dzień w Meksyku. Lokalne potrawy znam tylko z opowieści. Ale jakie to są opowieści! Ileż to osób spotkałam zachwyconych meksykańską kuchnią! Ileż to nasłuchałam się o tym, jak różne kombinacje tortilli, mięsa i sera powalają na kolana. Ileż iskierek dostrzegłam w oczach opowiadających na same ich wspomnienie… Dlatego to właśnie od tacos chciałam zacząć mój pobyt w Meksyku. Znalazły się na samym szczycie mojej listy tego, co warto tu zrobić. Przed wspinaniem się na wulkany, przed oglądaniem ruin Majów, przed nurkowaniem na rafie i przed całą resztą.
Gdy tak uparcie poszukiwałam pierwszych tacos, moją uwagę przykuło coś zupełnie innego. Na jednym ze stoisk rozwieszonych było kilkadziesiąt koszulek z nadrukami. Czerwone, żółte, niebieskie, zielone. Mieszanka barw od razu rzucała się w oczy. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na większości z nich nadrukowany był motyw… czaszki. Można więc było nabyć koszulkę w kolorze butelkowej zieleni ze szczerzącą się do nas pomarańczowo-zółtą czaszką. Albo błękitną koszulkę z białą czaszką i czerwonymi kwiatami w miejscu oczodołów. Albo czerwoną koszulkę z figlarną czaszką przyozdobioną pstrokatymi wzorami na czole i na policzkach… Słowem, były tam wszystkie kombinacje kolorów i wzorów, które można sobie wymarzyć. Wszystkie jednak powracały do tego samego motywu – śmierci.
Przeszedł mnie lekki dreszcz niepokoju. Kto normalny wpadłby na taki pomysł? Kto o zdrowych zmysłach chciałby obnosić się z motywem śmierci na pstrokato? Kto W OGÓLE chciałby nawiązywać do tego tematu podczas czynności tak błahych jak jedzenie śniadania czy robienie zakupów? Jakkolwiek otwarta bym nie była na nowe, miałam spory problem z nadaniem sensu temu, co właśnie zobaczyłam. Ale przecież nie wszystko musi mieć sens, prawda? Z niedowierzaniem potrząsnęłam więc głową i poszłam dalej.
Tylko że motyw ten nieustannie powracał. Na stoisku z biżuterią, oprócz klasycznych naszyjników z kwiatami i serduszkami, zwisały także naszyjniki z misternie wyrzeźbionymi czaszkami. Miniaturowe czerepy patrzyły się podejrzliwie ze swych pustych oczodołów. Ruchome żuchwy latały w górę i w dół, przy każdym podmuchu wiatru śmiejąc się kupującym w twarz. Do sklepu z butami zapraszała elegancko ubrana kostucha. Plastikowy szkielet naturalnej wielkości przystrojony był w balowa suknię i finezyjny kapelusz. Swą kościstą dłonią zapraszał do środka. Na stoisku ze słodyczami stała taca pełna cukrowych czaszek. Przyozdobione niebieskim, żółtym i pomarańczowym lukrem, stanowiły unikatową mieszankę barw. Kolorowe i błyszczące przyciągały uwagę najmłodszych. Rodzice zdawali się nie zauważać, że ich pociechy zaraz będą pałaszować symbol śmierci na słodko.
Na ulicach nietrudno było o kolorowe murale z motywem śmierci, a na straganach o pstrokate figurki kostuchy. Wejścia do wielu sklepów i kawiarni zrobiły rozmaite wcielenia kościotrupów. Z lampką wina, z książką, ze śrubokrętem… Wizerunek śmierci pojawiał się niemal wszędzie. Był w galeriach sztuki i w restauracjach, w sklepach i w domach, na ulicach i w szkołach.
Dla Meksykanów śmierć jest bowiem nieodłączną częścią życia. Bez względu na to, kim jesteśmy, czeka każdego z nas. Bez względu na to, co zrobimy, i tak nas dopadnie. Lękamy się jej, nie mogąc nad nią zapanować. Trwożymy się, nie wiedząc co dokładnie za sobą niesie. Ale po co bać się czegoś, co nieuniknione?
Nasza kultura omija temat śmierci niezręcznym milczeniem. Postrzegamy ją jako coś majestatycznego i tajemniczego. Coś, na czego opisanie nie ma odpowiednich słów. A podczas gdy my wymijamy temat wymowną ciszą, Meksykanie starają się z nim oswoić. Od najmłodszych lat uczą się, że śmierć jest słodka (smakuje przecież jak cukierki!) i pogodna (uśmiecha się do ciebie z koszulki najlepszego kumpla!). Na każdym kroku przypominają sobie, że śmierć też lubi tańczyć, czytać książki i pic kawę. No a jak można bać się kogoś, kto pije kawę w tej samej kawiarni co ty?
No a jak można się bać kogoś, kto romansuje, śpiewa, czyta książki i jeździ na rowerze? No jak?
2 KOMENTARZE
Z marszu przypomniała mi się animacja „Book of Life” z 2014 i płynne przeskoki z „lucha libre” do czaszek.
A przy okazji dla feedbacku – mimo że czasem wpisy mogą wydawać się zbyt „treściwe”, to bardzo przyjemnie się całość przegląda. Wszak i niedosyt lepszy od przesady.
Lucha libre i czaski w jednym filmie? Koniecznie muszę to zobaczyć!
Dzięki za rekomendację i wpadaj częściej 🙂