Hawana. Wspaniałe, kolonialne kamienice, samochody rodem z lat pięćdziesiątych, delikatnie rozwiewająca włosy morska bryza, unoszący się w powietrzu słodki zapach rumu oraz rozbrzmiewające na każdym rogu rytmy latino. Pogodni Kubańczycy tańczący salsę wszędzie tam, gdzie to możliwe, słodko-kwaśny smak mojito, delikatna woń cygara, kolorowe ulince wypełnione dźwiękami gitary i kontrabasu… Właśnie tak widziałam to miasto oczyma wyobraźni. W mojej głowie Hawana była dostojna w swym kolonializmie i pogodna w swych latynoskich korzeniach. Była dumna ze swego dziedzictwa, ale także radosna, żyjąca chwilą. Patrząca wyniośle w przeszłość, ale podrygująca jednocześnie w rytmy „Chan Chan”. Tak właśnie to sobie wszystko wyobrażałam. Przynajmniej dopóki pierwszy raz nie wyszłam na ulicę.
Stare samochody, morska bryza, słodkie mojito i latynoskie brzmienia na żywo…
Mniej więcej tak właśnie wyobrażałam sobie Hawanę.
W hostelowym świecie wciąż mogłam żywić się tymi filmowymi stereotypami. Drzwi z mosiężnymi kołatkami, kryształowe żyrandole i meble w stylu art deco doskonale pasowały do obrazu w mojej wyobraźni. Przekraczając próg kamienicy musiałam go jednak od razu zrewidować. Domy wokół były szare, brudne i obdrapane. Wiele z nich dosłownie się sypało. Odpadający tynk, rozwalone schody i zapadające się dachy były nieodłączną częścią krajobrazu. Stylowe balkony sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły się posypać, spadając przechodniom na głowę. Niemal wszystko, co metalowe, przeżarte było korozją. Wszystko, co pomalowane, łuszczyło się.
Miałam wrażenie, że jestem w slumsach. Przypomniałam sobie miasto Colon w Panamie i przeszedł mnie dreszcz. Tam, w przeciągu półgodzinnego spaceru po mieście zaczepiona zostałam kilkanaście razy. Leżące na ulicach sterty śmieci fermentowały w gorącym słońcu. Wzdłuż ulic ciągnęły się rozsypujące się domy. Stojący na ulicach ludzie wspierali ściany i byli bardzo zajęci byciem bezrobotnym. Ich spojrzenia, podążające za mną krok w krok, pełne były czegoś niepokojącego. Przestępczość można było wręcz wyczuć w powietrzu. Od zwykłych przechodniów usłyszałam trzykrotnie, że lepiej byłoby się tędy nie przechadzać… Doskonale pamiętam napięcie i strach, które towarzyszyły mi przez cały czas pobytu w Colon. Instynktownie przycisnęłam torbę do siebie. (Więcej o Colon przeczytasz tutaj: Colon, czyli miasto Kolumba .)
Po chwili dostrzegam jednak, że wokół jest czysto i spokojnie. Na ulicach nie ma porozrzucanych puszek i butelek. Nie ma walających się papierów ani latających na wietrze szczątek plastikowych toreb. Nie ma hordy bezpańskich psów grzebiących w śmieciach ani pijaczków zagrzewających miejsca chodnikowe. Nie ma również tego odrzucającego zapachu będącego mieszaniną moczu i rozlanego alkoholu. Jest biednie, lecz czysto i schludnie. Jest tłoczno, lecz bezpiecznie. To nie są bowiem żadne slumsy. To jedna ze zwykłych dzielnic Hawany.
Już spokojniejsza, zaczynam uważniej przyglądać się otaczającym mnie budynkom. Stylowe, piętrowe kamienice ciągną się po obu stronach ulicy. Niegdyś zielone, różowe, niebieskie, pomarańczowe czy beżowe, dziś wszystkie wpadają w odcienie szarości. Na wysokości kilku metrów dostrzec można szereg wymyślnych balkoników. Oparte na wymyślnych wspornikach i udekorowane płaskorzeźbami, od razu przyciągają uwagę. Niektóre z nich otoczone są wmurowanymi kolumienkami, inne kutymi balustradami. Lub… połową balustrady. Jeden z balkonów urywa się bowiem o pół metra wcześniej, niż powinien. Odpadające kawałki cementu, wystające pręty, sypiące się resztki tynku… Wygląda dosłownie tak, jakby został nadjedzony przez ząb czasu. Patrząc na niego, zastanawiam się czy ktoś tu mieszka. Czy naprawdę można żyć w takich warunkach? Te rozmyślania nie trwają jednak długo. Wkrótce bowiem na balkonie zjawia się obfita Kubanka delektująca się dwoma rzeczami, których nigdy tu nie brakuje: słońcem i papierosem.
Wejścia do tych kamienic strzegą potężne, drewniane drzwi. Niekiedy są one tak wielkie i ciężkie, że wycięto w nich drugie, mniejsze, pozwalające na używanie ich na co dzień. Płaskorzeźby zdobiące fasadę nad wejściem są niemal regułą. Wymyślne kołatki czy klamki też nie należą do rzadkości. Dokładnie dopracowane, wzbudzają mój zachwyt. Mieszkańcy jednak zdają się ich nie zauważać. Być może, żyjąc w tym samym miejscu od lat, nie zdają sobie nawet sprawy z ich istnienia.
Ponieważ Kubańczycy żyją bardziej na ulicy niż w domu, drzwi często pozostają otwarte. Wpadające promienie słońca rozświetlają wzorzyste posadzki. Hole pokrywają przepiękne, malowane w wymyślne wzory kafelki. Niegdyś zapewne kolorowe, dziś jednak przykryte grubą warstwą brudu – takiego, któremu nie pomoże już zwykła szmatka z wodą. Wzdłuż jednej ze ścian ciągną się długie, strome schody. Tak długie, że często stojąc u ich stóp nie widać końca. Są jednymi z tych schodów, które widzisz wracając z imprezy i mówisz sobie: „No bez jaj…”. Ale wyszczerbione marmurowe stopnie i przerdzewiałe kute poręcze nic sobie z tego nie robią. Dalej dumnie pną się w górę.
Już bliżej centrum, czasem, w wejściu ustawiają się artyści. Wystawiają swoje obrazy, licząc, że przechodzień zajrzy do obdrapanego korytarza. Nierzadko na brudnych, poplamionych elewacjach wiszą cudownie kolorowe obrazy. Na sypiących się tynkiem ścianach znaleźć można prawdziwe dzieła sztuki. Lecz tak właśnie tu wyglądają galerie sztuki: małe, niezależne, zmontowane własnymi rękami. Tak, jak ktoś może.
Kamienice te, choć niegdyś przepiękne i stylowe, dziś są od krok od ruiny. Wszystko, co jest metalowe rdzewieje, a wszystko, co betonowe sypie się. Odpadający tynk i łuszcząca się farba to niemal standard. Niektóre z budynków są w tak złym stanie, że nawet nie nazwałbyś ich domem czy kamienicą. W najlepszym wypadku ruiną. Nigdy jednak nie wiadomo czy coś takiego przeznaczono do wyburzenia, czy może tam właśnie mieszkają ludzie. Ludzie, którym pewnie nawet do głowy nie przyszło, że w czyichś oczach ich dom nadaje się do rozbiórki.
Czasem jednak wśród tych zniszczonych budynków dostrzec można prawdziwą perełkę. Doskonale zachowaną kamienicę, z pięknymi zdobieniami na drzwiach, płaskorzeźbami wzdłuż drzwi i okien oraz wymyślnymi balustradami dla malutkich balkoników. Tu wszystko jest na swoim miejscu. Balustrada stoi tam, gdzie powinna, balkon się nie sypie, drzwi się nie rozpadają, a małe płaskorzeźby zdobiące wejście są nienaruszone. Słowem: wszystko jest tak, jak zostało pomyślane. Tak, jak być powinno. Tu jednak, w Hawanie, jest widokiem tak rzadkim, że aż razi. Dobrze zachowana fasada od razu rzuca się w oczy. Wydaje się ukrytym skarbem. Bryłką złota wśród brył węgla. Czy raczej: świecącą perełką wśród innych, podobnych jej, ale przykrytych grubą warstwą kurzu.
Zafascynowana, krążę uliczkami Hawany. Gram sama ze sobą wyszukując kolejne zakurzone perełki i zgadując, czy w tych rozwalających się kamienicach naprawdę ktoś mieszka. Nie mogąc rozgryźć jednej z takich zagadek, pozostaję zamyślona. Przekraczam jedną z większych ulic. Zapatrzona w mijające mnie auta rodem z lat pięćdziesiątych nie zauważam nawet, gdy obdrapane i rozsypujące się budynki znikają. Nagle wyrasta przede mną rząd doskonale zadbanych kamienic i szereg kutych lamp. Wyskakują zielone skwery i wyrzeźbione w marmurze pomniki dawnych bohaterów. Wyłaniają się klimatyczne restauracje i kawiarenki. Znikają śniade twarze Kubańczyków, a pojawiają blade cery Europejczyków i Amerykanów. Odnoszę wrażenie, że przeniosłam się do innego świata. Zerkam na mapę. Jestem w Havana Vieja (Stare Miasto), turystycznym centrum Hawany.
W tym domu chyba nikt nie mieszka. Chyba.
Ale tu już tak. Widzisz ten duży niebieski baniak na wodę?
Doskonałe kamienice ciągną się ulica za ulicą. Sprawiają wrażenie coraz piękniejszych, coraz bardziej doskonałych. A może po prostu coraz bardziej wymyślnych. Na parterze wielu z nich znaleźć można sklepy, bary, restauracje. Czasem skrywają się w nich stylowe hotele. Te oferują prawdziwą podróż w czasie do lat dwudziestych: niskie żyrandole, zdobione sufity i fotele w stylu francuskim. Bar za drewniana ladą i odbijające się w lustrzanych ściankach alkohole. Stojący w holu fortepian i rozbrzmiewające dźwięki jazzu… Siedząc przy barze, podrygując w jazzowe rytmy i przyglądając się własnemu odbiciu skrytemu pomiędzy butelkami rumu można odnieść wrażenie, że tu, w Hawanie, zatrzymał się czas.
Czas jednak jest łaskawy tylko tam, gdzie są pieniądze. Na budynki w obrębie Starego Miasta chucha się i dmucha, dbając o każdy najmniejszy szczegół. Tutejsze kamienice są więc w nienagannym stanie: doskonale zachowane płaskorzeźby, perfekcyjnie czyste fasady i efektownie świecące posadzki. Ale wystarczy przekroczyć ulicę, by zobaczyć, jak równie wspaniałe budynki popadają w ruinę. Niegdyś świetne, kolonialne kamienice, dziś po prostu się sypią. Dzień po dniu tracą farbę, tynk i resztki godności.
Havana Vieja to niezwykle urokliwe miejsce. Spacer jego uliczkami to prawdziwa uczta dla oka. Kolorowe fasady, szerokie pasaże, wyrafinowane zdobienia… Sąsiednie dzielnice, choć zniszczone, mają jednak równie ogromny potencjał. Są niczym zapomniane perły, które czas przykrył warstwą kurzu. Wystarczy przyjrzeć się bliżej, by dostrzec ich piękno. Wystarczy je przetrzeć, by znów mogły świecić dawnym blaskiem. Te zaniedbane miejsca mogłyby być równie wspaniałe co Stare Miasto. A może i nawet piękniejsze… O ile bowiem Havana Vieja jest miejscem bardziej dla turysty niż dla Kubańczyka, o tyle sąsiadujące z nią dzielnice mają w sobie coś realnego: zwykłe, codzienne życie.
Kamienice na zdjęciu z prawej strony znajdują się w Havana Vieja
Te z lewej położone są zaledwie kilkaset metrów dalej, lecz już poza administracyjnym obrębem Starego Miasta.
Malecón. Widok w stronę Starego Miasta…
…i w stronę sąsiadujących dzielnic.
Mały bonus dla miłośników podróży w czasie.
Choć można pomylić je ze zjazdem zabytkowych pojazdów, stare Chevrolety, Chryslery i Fordy to kubańska codzienność.
Nałożone w 1961 r. amerykańskie embargo uniemożliwiło zakup nowych pojazdów i… zatrzymało czas dla motoryzacji.
Wszystko, co działa, ma rację bytu. Nawet, jeśli przypomina element filmu Barei.
Znacie, prawda?
Na Kubie maluchy są potulnie nazywane Polakami.
4 KOMENTARZE
Piękne zdjęcia, fantastyczny opis, JA CHCE WIĘCEJ !!!!!!!!!
Pozdrawiam i ściskam mocno :* :*
Magda,kiedy oglądam i czytam Twojego bloga,czuje sie tak ,jakbym tam była i przechadzala sie razem z Toba. Narazie oglądałam Kubę i z niecierpliwoscią zobaczę inne odwiedzane przez Ciebie miejsca,a ,zapomniałam dodać ,ze jestem dumna z mojej bratanicy?????
Dzieki za ciekawy artykul, terez bede tu wpadac czesciej 🙂
Dzięki za piękną relację – piękną choć trochę smutną. Przykro patrzec jak dorobek minionych pokoleń marnieje, bo nie ma kasy żeby to odremontować:( A samochody są the best;)