Są tropiki, są więc i komary. Niezliczone ilości komarów. Do tego dochodzi cała chmara innego latającego świństwa o bliżej nieokreślonej nazwie. Jedne uciekają przy zetknięciu z wonią repelentów, inne nic sobie z tego nie robią. Ignorują najsilniejsze środki chemiczne i podążają za tobą nawet wtedy, gdy ty sam dławisz się rozpyloną wokół wonią środków owadobójczych. Można próbować zniechęcić je nosząc długi rękaw. Coniektóre są jednak tak zdeterminowane, że ukąszą cię nawet przez gruby jeans. Przed większością irytujących insektów można uciec chowając sie pod moskitierą. Jednak nawet tu jest pewne „ale”. Niektóre z tych latających robaczkó są tak malutkie, że bez problemu przeciskają się przez gęstą siatkę.
To, że od czasu do czasu coś mnie pogryzie przestało mnie już dziwić. Nie pytam się już nawet co to było. No bo po co? Poswędzi, popiecze i zniknie za kilka dni ustępując miejsca nowym ukąszeniom. Irytujące robaczki i wyskakujące co chwilę czerwone bąble przyjmuję więc z wraz z całym podróżniczym inwentarzem: zapierającymi dech w piersiach krajobrazami, dziurawymi drogami, rozsypującymi się autobusami i niezwykle serdecznymi lokalsami.
Tym razem jednak pewne ukąszenie nie dawało mi spokoju. Spuchnięte na kilka centymetrów, dokuczało mi już od ponad dwóch tygodni. Twarde i nabrzmiałe nie przypominało niczego, co pogryzło mnie do tej pory. Wujek google podsuwał wiele różnych, niezbyt zabawnych scenariuszy. Im więcej informacji szukałam w internecie, tym czarniej widziałam swoją przyszłość. Pająki, komary, pchły, tropikalne muchy… Postanowiłam podciąć skrzydła mojej czarnej wyobraźni nim wzniesie się na naprawdę pesymistyczne wyżyny. Udałam się więc do lekarza z nadzieją, że usłyszę iż to po prostu kolejna odmiana komara. Nie chciałam nic więcej, niż móc dalej zapewniać rodziców, iż wszystko jest w porządku.
Diagnoza brzmiała niemal dokładnie tak, jak sobie tego życzyłam. Ukąszenie komara z infekcją. Nie dotykać, smarować jakimś rewelacyjnym mazidłem dwa razy dziennie i przejdze samo. Dwadzieścia dolarów i dalej mogę utwierdzać rodziców (i samą siebie) w przekonaniu, że wszystko jest dobrze.
Tylko jak długo? Od wizyty u lekarza minął już miesiąc (i cała tubka kremu), a ukąszenie dalej wygląda tak, jak wyglądało. Czerwone, twarde, nabrzmiałe. Nie piecze, nie kłuje, ale też nie znika. Ponieważ trafiło na jedną z tych części ciała, którą niełatwo obejrzeć w lustrze, proszę o pomoc kolegę. Chcę po prostu być pewna, że nakładam ten cholerny krem tam, gdzie trzeba. Po chwili jednak słyszę:
-Magdalena, to nie jest zwykłe ukąszenie. Masz jakby dwie dziury, dwie otwarte rany. Są dosyć głębokie.
-Co? Przecież to tylko ukąszenie komara. Jak mogę mieć głębokie rany od komara?
-Nie wiem. Może powinnaś pójść z tym do lekarza.
-Byłam. To tylko zakażenie, powinno przejść przy używaniu kremu.
-Dobrze. Spróbójmy.
Po chwili:
-Magdalena, wiem, że to może zabrzmi dziwnie, ale… masz larwy.
-SŁUCHAM?
-Normalnie tego nie widać. Jednak gdy tylko nakładam Ci krem, ich łebki natychmiast wychylają się z twoich dwóch ran. Wygląda na to, że krem blokuje im dostęp tlenu i wychodzą, by zaczerpnąć powietrza. Jednak gdy tylko próbuję ich dotknąć, chowają się z powrotem w twoim ciele.
-Chyba sobie żartujesz…
-Nie, sama zobacz – odpowiada znajomy próbując nakręcić film z życia larw. Daleko mu jakością do filmów Animal Planet, ale muszę przyznać mu rację. To wszystko wygląda bardzo dziwnie.
Kolejnego dnia udaję się więc do szpitala. Tym razem diagnoza brzmi: „miasis”. Dla mnie brzmi to jak nazwa filmu science-fiction. Dopytuję więc:
-To znaczy?
-To rodzaj owadów. Są podobne do muchy, tylko trochę mniejsze. Składają jajka w otwartych ranach. Szybko przyjmuja postać larw. Rozwijają się w ciele człowieka lub zwierzęcia przez trzy-cztery miesiące. Po tym czasie rozrywają skórę i wydostają się na zwenątrz. Dorosłe osiągają długość nawet do 10-12 centymetrów. W początkowym okresie odżywiają się tłuszczem z okolicznych tkanek, później, gdy są już dorosłe, wyjadają mięśnie. Po kilku miesiącach pojawiają się więc całkiem spore „korytarze” w ciele nosiciela.
-I ja to mam? – dopytuję z niedowierzaniem. To wszystko brzmi trochę jak scenariusz dobrego filmu.
-Na to wygląda. Zapewne ugryzł cię komar, rozdrapałaś ranę, a muszki skorzystały z okazji, by zadomowić się w twoim ciele.
-To chyba ten krem na infekcję nie pomoże, prawda? – pytam z nadzieją, że może jednak pomoże.
-Musimy rozciąć ranę, dostać się do środka i wyciągnąć larwy. Innego sposobu nie ma. I niestety będzie to bez znieczulenia. Larwy paraliżują niektóre nerwy wokół, więc nawet jakbym je zaaplikował, to i tak wiele to nie pomoże.
-Aha… – odpowiadam smętnym głosem. Cieszę się, że przynajmniej nie będę musiała na to patrzeć. Nawet jeśli spektakl rozgrywa się w moim ciele, zdecydowanie wolę słyszeć to wszystko z opowieści.
Godzinę później ściskam w ręce gazę z dwoma trzycentymetrowymi larwami. Nie mogę uwieżyć, że zadomowiły się w moim ciele na blisko sześć tygodni. Półtora miesiąca i nigdy nie dały o sobie znać! Przyglądam się im z niedowierzaniem. A im dłużej patrzę, tym silniejsze odnoszę wrażenie, że to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie. Zaraz się obudzę, zaraz wrócę do rzeczywistości. Jednak czas mija, a larwy uparcie spoczywają w mojej dłoni. To jest rzeczywistość.
4 KOMENTARZE
O rany… Czytałem za dzieciaka "Tomka u źródeł Amazonki" i tam chyba było o podobnym robaku, który też żył pod skórą. Był cienki i długi. Wyciągało się go nawijając na patyk. Wtedy byłem przerażony…
Ale po przeczytaniu Twojego wpisu mam jeszcze gorsze uczucia. To musiało być straszne!
Mam nadzieję, że goi Ci się dobrze. Wszystkiego dobrego!
Mamy nadzieję, że nie pogorszyło Ci się po tych robakach 🙂
Jak reklamy na blogu? Będziesz wstawiać?
Póki co wszystko dobrze. Na bierząco faszeruję się antybiotykami. Dzięki za słowa otuchy!
Co do reklam – nie, nie będę nic wstawiać. Chcę przenieść bloga na własną domenę. Mam nadzieję skoczyć stronę za kilka dni. I tam już będę szaleć.
O, to dawaj znać, jakie będą efekty na nowej stronie. My też zmieniliśmy szablon i jest dużo radości z wyników pracy. Jeśli masz chwilę, to prosimy o kilka uwag 🙂 Zobowiązujemy się odwzajemnić!
I oczywiście dużo zdrowia!