Zakręt za zakrętem. W lewo, w prawo, w lewo, w prawo. Asfaltowe serpentyny leniwie wiją się w dół i w górę. Rozklekotany autobus powoli pokonuje kilometr za kilometrem. Na każdym zakręcie ryczy dziko, sprawiając wrażenie jakby lada chwila miał rozsypać się na kawałki. Nic z tego. Amerykańska technologia lat sześćdziesiątych oraz lokalna kreatywność (naprawdę nie chcę wiedzieć co on ma pod maską) pchają go na przód przez kolejne kilometry. Jesteśmy na wysokości 2200 metrów n.p.m. i właśnie zbliżamy się do Xeli, drugiego największego miasta w Gwatemali.
Xela – miasto ukryte pomiędzy wulkanicznymi pasmami gór |
Xela jest dosłownie otoczona pasmem wulkanów. W którąkolwiek stronę byśmy się nie wybrali, natkniemy się na mniejszy lub większy wulkaniczny stożek. Jest więc majestatyczna Santa Maria i malutki, lecz eksplodujący średnio co trzy godziny Santiaguito. Jest Cerro Quemado, olbrzymia sterta kamieni wyrastająca pośrodku pola zastygłej lawy, i Zunil, ukryty w mglistym lesie wulkaniczny stożek. Jest Siete Orejas, upstrzone antenami wszelkiej maści zielone wzgórze, i Chicabal–wygasły od dawien dawna wulkan z laguną w miejscu krateru. Każdy inny, każdy niesamowity. I każdy wart odwiedzenia.
Chicabal
Kap. Kap. Kap. Równomierne uderzenia o dach nie zapowiadają pogodnego dnia. Zerkam za okno. Szaro, buro i ponuro. No ale czego się spodziewałaś? W końcu jest pora deszczowa. Jutro wcale nie będzie lepiej. Zaciskam więc zęby, zbieram manatki i udaję się w stronę Chicabal, najłatwiej dostępnego z okolicznych wulkanów.
Kap. Kap. Kap. Równomierne uderzenia o dach nie zapowiadają pogodnego dnia. Zerkam za okno. Szaro, buro i ponuro. No ale czego się spodziewałaś? W końcu jest pora deszczowa. Jutro wcale nie będzie lepiej. Zaciskam więc zęby, zbieram manatki i udaję się w stronę Chicabal, najłatwiej dostępnego z okolicznych wulkanów.
Po dwóch godzinach marszu w błocie wreszcie docieram na miejsce. Mapa, drogowskazy i wszystkie inne znaki na ziemi i niebie mówią, że stoję na krawędzi dawnego krateru. Pełna zadumy patrzę przed siebie. Stąd powinien roztaczać się widok na magiczną Lagunę Chicabal. Nie widać jednak nic. Zerkam w lewo. Biało. Zerkam w prawo. Biało. Wytężam wzrok. Nie pomaga. Wciąż biało.
Stojąc u brzegu laguny widzę niewiele więcej. Tafla wody zanika w gęstej mgle.Tu i ówdzie z wody wyłaniają się bukiety kolorowych kwiatów. Ułożone w równym rzędzie, stanowią miejsce ceremonii rdzennych Indian. Tuż na przeciw widać ślady po niedawnym ognisku. „Ołtarz Majów” – uprzejmie informuje tabliczka. Kilkadziesiąt metrów dalej jest następny, a zanim jeszcze kolejny. Wokół całej laguny jest ich kilkanaście. Jedne zarośnięte krzakami, inne dobrze zadbane, z kolorowymi kwiatami i wydzielonym miejscem na ogień. Jednak to nie wygasłe ogniska ani podwiędłe kwiaty przyciągają moją uwagę. To, co dziwi mnie najbardziej, to umieszczone przy niektórych ołtarzach drewniane krzyże.
Laguna Chicabal jest dla rdzennych Indian miejscem świętym. Bez względu na to, czy wyznają pradawne wierzenia Majów, czy może wierzą w Chrystusa.
„Zanim udasz się do Laguny Chicabal, poproś stworzyciela świata o pozwolenie”. Już od początu trasy widać podniosły charakter tego miejsca. |
W drodze. Z nadzieją, że nad jeziorem będzie lepiej. |
Nie jest. |
No dobra, w takim razie w dół. Stojąc tuż nad wodą chyba ją ujrzę? |
Biała tafla wody czy gęsta mgła? |
Tu i ówdzie w wodzie powtykane są bukiety kwiatów. |
Niektóre, poukładane bardzo starannie, przypominają ołtarz. |
Wokół jeziora jest przynajmniej kilkanaście ołtarzy Majów. Niektóre, tak jak ten, to po prostu wydeptany kawałek trawy. |
Inne mają miejsce na ognisko. |
Jednak zdecydowana większość to po prostu… krzyż. |
Majowie wierzyli, że człowiek został stworzony z kolby kukurydzy. Ten imponujący krzyż jest w całości zrobiony z liści i kolb kukurydzy właśnie. Przypadek? |
Zunil
Z wulkanu Zunil roztaczają się wspaniałe widoki na okoliczne pasma górskie. Przed tobą płaska nizina, a za nią, w oddali, widać Ocean Spokojny. Po prawej dojrzeć można góry Meksyku, po lewej urokliwe Jezioro Atitlan…
Z wulkanu Zunil roztaczają się wspaniałe widoki na okoliczne pasma górskie. Przed tobą płaska nizina, a za nią, w oddali, widać Ocean Spokojny. Po prawej dojrzeć można góry Meksyku, po lewej urokliwe Jezioro Atitlan…
Widzę to wszystko bardzo wyraźnie, jednak tylko oczami wyobraźni. Gęsta mgła zasłania bowiem wszystko, z najbliższymi drzewami włącznie. Wspinam się więc pięć godzin po to, by cyknąć kilka fotek ze wspaniałym białym tłem.
Tak, wiem. Jest pora deszczowa.
W drodze. |
Robi się gęsto. |
Coraz gęściej. |
A tak właśnie wygląda szczyt. |
Spektakularne widoki, nieprawdaż? No i to zdjęcie, chwytając za szczyt wulkanu… |
Cerro Quemado
Idąc na Cerro Quemado mam wrażenie, że trafiłam na jakąś pielgrzymkę Majów. Zbocza góry dosłownie wypełnione są religijnymi autochtonami. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę pielgrzymów. Jedni pną się w górę z naręczem kwiatów, inni siedzą na kamieniach wzywając Boga, jeszcze inni klęczą przed rozmieszczonymi tu i owdzie ołtarzami. Jedni odprawiają mszę, inni pogańskie ceremonie.
Idąc na Cerro Quemado mam wrażenie, że trafiłam na jakąś pielgrzymkę Majów. Zbocza góry dosłownie wypełnione są religijnymi autochtonami. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę pielgrzymów. Jedni pną się w górę z naręczem kwiatów, inni siedzą na kamieniach wzywając Boga, jeszcze inni klęczą przed rozmieszczonymi tu i owdzie ołtarzami. Jedni odprawiają mszę, inni pogańskie ceremonie.
Przede mną wspina się grupka kobiet. Rozentuzjazmowane, żwawo prą do przodu. Wszystkie wyglądają podobnie. Wszystkie odziane są w kolorowe sukienki po kostki. Na gołych stopach noszą klapki, sandały lub w najlepszym razie balerinki. Wszystkie idą na górę obładowane. Niektóre niosą w rękach bukiet kwiatów. Inne taszczą mocno wypchane torebki. Jeszcze inne ściskają w dłoniach plastikowe reklamówki. Wspinają się same lub z dziećmi. Te większe idą o własnych siłach, ściskając mamę za rączkę. Te mniejsze niesione są w przewiązanym na plecach kocu.
Trasa jest trudna. Kamień po kamieniu pniemy się w górę. Jest tak stromo, że bardziej przypomina to wspinaczkę skałkową niż spacer po górach. W niektórych miejscach trasa jest bardzo techniczna. Kilka razy trzeba użyć liny.Wysilam się więc, próbując zachować równowagę. A te babeczki, w klapkach, z niemowlęciem na plecach i plastikową siatką w dłoni bez żadnych trudności prą naprzód.
Po kilkunastu minutach wspinaczki docieramy na skraj skalnej ściany. Przed nami rozpościera się bezkresne pole lawy. Pośród kamieni widać niezliczoną ilość ołtarzy i ołtarzyków. Tu i ówdzie wyróżnić można kolorowe bukiety kwiatów. Zgromadzeni w kilkuosobowych grupkach Indianie modlą się głośno w nieznanym mi języku. Starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni. Przychodzą tu dzień w dzień, nierzadko pokonując dziesiątki kilometrów, by oddać cześć Bogu.
A ja? Ja zostawiam ich w tyle i prę dalej naprzód. Aż na szczyt.
Cerro qumado jest dosłownie usiane ołtarzami, kwiatami, figurami świetych i polowymi kościołami. |
Niektóre ołtarze są bardzo proste – wyczyszczony kawałek ziemi, kwiaty, napisy na kamieniach. |
Inne mają bardziej rozbudowaną infrastrukturę. |
Ludzie modlą się jednak wszędzie. |
Krok za krokiem, mijam ich coraz więcej. |
Niektórzy nisko, inni uparcie pną się w górę. |
Dla zagubionych: „Chrystus żyje”. Idź w lewo. |
Młodzi i starzy – wszyscy uparcie pną sie w górę. Strome skały są im wogóle niestraszne. |
W spódnicach… |
…klapkach… |
…i z dzieckiem na plecach uprawiają wspinaczkę skałkową. |
Wszystko po to, by dotrzeć na to miejsce. By stąd oddać cześć Bogu. |
Większość lokalsów zostaje właśnie tutaj – u początku bezkresnych pól lawy. Zostwiam ich pogrążonych w modlitwie i udaję się dalej. Majaczący w oddali szczyt to właśnie Cerro Quemado. |
Lawa, lawa, lawa. |
Trasy brak. Ale póki pniesz sie w górę, idziesz dobrze. |
Jeeest! Szczyt zdobyty! |
Santa Maria
Santa Maria jest dokładnie tym, czego spodziewamy się po wulkanie. Masywny trójkątny stożek dumnie wznosi się nad miastem. Santiaguito, Buchający oparami boczny krater kilka razy dziennie zaprasza na spektakl pt. „erupcja”. Santa Maria, będąc najwyższym punkt w okolicy, oferuje spektakularne widoki na miasto i pozostałe wulkany. Słowem – jest to miejsce, którego nie można ominąć.
Santa Maria jest dokładnie tym, czego spodziewamy się po wulkanie. Masywny trójkątny stożek dumnie wznosi się nad miastem. Santiaguito, Buchający oparami boczny krater kilka razy dziennie zaprasza na spektakl pt. „erupcja”. Santa Maria, będąc najwyższym punkt w okolicy, oferuje spektakularne widoki na miasto i pozostałe wulkany. Słowem – jest to miejsce, którego nie można ominąć.
Pnąca się po wulkanicznym stożku trasa do najłatwiejszych nie należy. By dotrzeć na szczyt, liczyć trzeba kilka godzin intensywnej wspinaczki. Wijąca się zygzakiem ścieżka jest bowiem naprawdę stroma. Zaopatrujemy się więc w zapas wody, czekolady i motywacji i ruszamy na szczyt. Zwabieni obietnicą spektakularnych wschodów słońca, wędrówkę rozpoczynamy o drugiej w nocy. Oczy kleją się ze zmęczenia, nogi potykają się na co drugim kamieniu. Z każdym krokiem przeklinamy decyzję o nocnej wspinaczce. Jednak tylko do czasu, gdy pojawiają się pierwsze promienie słońca. Niesamowity spektakl kolorów przyciąga całą naszą uwagę. W jednej chwili zapominamy o zmęczeniu, zimnie i wietrze. Liczy się tylko wyłaniający się spod osłony nocy krajobraz.
Xela nocą. To jedyny widok, jaki od czasu do czasu udaje mi się dojrzeć podczas nocnej wspinaczki. |
Nieśmiało pojawiaja sie pierwsze promyki słońca. |
W oddali wyłaniaja się pasma górskie. |
I rozpoczyna się spektakl. |
Pomału, nieśmiało wyłania się słonko. |
Jest! |
W przeciągu kilkunastu minut z aksamitnej czerni wyłaniają się błekitne pasma górskie. |
Santiaguito, wybuchający średnio trzy razy dziennie krater boczny Santa Marii. |
Na rozgrzanie: taniec wulkaniczny. |
Już zdobyte! W oddali Tacana (z lewej) i Tajumulco (z prawej) |
Aaa! No i oczywiście nie może zabraknąć jakiegoś ołtarza na szczycie. |
3 KOMENTARZE
Pięknie wyglądasz! Super zdjęcia ! Chciałabym tam być z Tobą i też poczuć tą nieopisaną radość ze zdobycia szczytu i ten wschód słońca, spektakularne ! Jeju chciałabym tam być ! Pozdrawiam
Przyjeżdżaj! W Gwatemali jest 38 wulkanów, które czekają na zdobycie 😀
Przepiękny wschód słońca- paleta różów i błękitu- w Polsce nie widziałam wschodu słońca w takich kolorach, warto było się wspinać :))