O dziwo, Oscar i Samuel zjawiają się punktualnie w naszym hostelu. Na dachu samochodu widzę kajak, wiosła i jakąś płachtę materiału. To pewnie ponton. Hmm! Chyba muszę zrewidować moje poglądy o Kostarykańczykach. Nie dość, że chłopcy przyjechali na czas, to jeszcze są dobrze przygotowani.
Krótka przejażdżka samochodem i jesteśmy na miejscu. Ciężko uwierzyć, że właśnie tu zaczniemy spływ. Ten ciek wodny o dumnej nazwie Rio Agujitas bardziej przypomina kałużę niż rzekę. Woda ledwo sięga do kostek. W najgłębszym miejscu zakrywa połowę łydki. Jest tu na tyle płytko, że samochody przejeżdżają rzekę w poprzek. Cóż, pozostaje mi zaufać, że nasi towarzysze wiedzą, co robią.
Zaczynamy od nadmuchania pontonu. Pompka w ruch! Raz, dwa, trzy, cztery. Góra, dół, góra, dół. Ciężko idzie. Ale nic, pompujemy dalej. Góra, dół, góra, dół, góra, dół. Efekty ledwo widać. Materiał trochę tylko wygiął się w górę. Do kształtu pontonu jeszcze mu daleko. Do pompowania jest nas czwórka. Zmieniamy się co chwilę. Samuel, Oscar, Nina, ja, Samuel, Nina, ja, Samuel. Góra, dół, góra, dół. Ręce nam prawie odpadają. Płachta zaczyna jednak coraz bardziej przypominać ponton. Zmotywowani pompujemy dalej. Jeszcze tylko kilka ruchów. Góra, dół, góra, dół, góra, dół. Noo! Wygląda nieźle. Na tym już można płynąć! Ostatnie kilka ruchów pompką i ponton uznajemy za gotowy.
Możemy ruszać! Na początek ciągniemy ponton za sobą. Tu jest po prostu za płytko, by mówić o jakimkolwiek spływie. To niby tylko płachta materiału wypełniona powietrzem, ale jednak swoje waży. Ciągniemy ją przez metr, pięć, dwadzieścia. Nie, tu wcale nie jest lepiej. Pięćdziesiąt, osiemdziesiąt, sto. Ooo. Woda zakrywa mi kostki. Ale to chyba za mało, by popłynąć. Idziemy dalej. Ciężkie jest to cholerstwo! Nie trzeba było brać takich zapasów napojów wyskokowych… Męczymy się tak przez kolejne kilka minut. Za kilkaset metrów rzeka wygląda już lepiej. Nie, nie jest głęboka. Ale przynajmniej tutaj ma nurt.
Wskakujemy więc do pontonu. Ja z prawej, Nina z lewej, Samuel z tyłu. Oscar będzie płynął przed nami w kajaku. Nie wiemy czego się po tej rzece spodziewać. Nie mamy pojęcia jaki jest stan wody, gdzie prąd jest słabszy, a gdzie silniejszy. Rozsądnym więc jest, by ktoś popłynął pierwszy w kajaku i doradził, którędy ponton może przepłynąć. No, panowie, sprytnie to wymyśliliście!
Pierwszy poryw rzeki budzi nasz entuzjazm. Płyniemy! Pomału, ale jednak! Nurt niesie nas bardzo powoli. Wiosłujemy więc zaparcie, by nabrać trochę prędkości. Idzie już nam całkiem nieźle, aż tu nagle… Stop. Utknęliśmy. Ponton zablokował się między dwoma kamieniami. To nic. Tylko mała przeszkoda. Zmotywowani odpychamy się od podłoża wiosłami. Pomogło! Płyniemy dalej. Raz, dwa, trzy, cztery. Równomiernie machamy wiosłami. Oho! Przed nami kolejna przeszkoda! Szybko! Szybko! Jeśli uda nam się nabrać prędkości, powinniśmy być w stanie ja pokonać.
Nieee. Nie udało się. Znowu utknęliśmy na jakichś kamieniach. Odpychamy się z lewej i z prawej strony. Nic nie pomaga. Ponton się zablokował i uparcie nie chce płynąć dalej. My jednak jesteśmy bardziej uparci od niego. Wyskakujemy do rzeki i pchamy do przodu. Poszło jak z płatka! Płyniemy dalej. Raz, dwa, trzy, cztery. Wszystkie wiosła w ruchu.
-Na prawo! Szybko tam na prawo! – krzyczy Oscar, próbując wskazać nam drogę.Ma rację. Przy lewym brzegu prąd jest bardzo słaby. Na pewno utkniemy tam na kamieniach. Po prawej może się udać. Machamy więc szybciutko wiosłami, by uniknąć kolejnego postoju. Udało się! Prąd porwał nas do przodu. Zadowoleni wiosłujemy dalej. Jednak tylko kilkanaście metrów. Nieee. Znowu kamienie? Odpycham się mocno z prawej strony. Widzę, że z lewej Nina też walczy.
-Dobra, dziewczyny, nic z tego nie będzie. Popchnę Was, a wy wiosłujcie z całych sił – proponuje Samuel.
-Dobra, dziewczyny, nic z tego nie będzie. Popchnę Was, a wy wiosłujcie z całych sił – proponuje Samuel.
Pomogło. Chwilę później znowu płyniemy z dryftem rzeki. Samuel wskakuje z powrotem i zaparcie wiosłujemy dalej. Raz, dwa, trzy, cztery. Idzie całkiem, całk… Nie, szło nam całkiem, całkiem. Dopóki nie utknęliśmy między kolejnymi kamieniami.
W podobny sposób pokonujemy kolejne kilometry. Płyniemy, utykamy gdzieś, odpychamy się wiosłami i płyniemy dalej. Widzimy przeszkodę, wiosłujemy szybciej i znowu utykamy. Odpychamy się, ale nic nie pomaga. Wyskakujemy z pontonu, pchamy go kilka metrów do przodu, wskakujemy i płyniemy dalej. Do kolejnego kamienia.
Nie, to nie jest dobre miejsce na spływ. Przynajmniej nie o tej porze roku. Widzę, że chłopakami szamocą sprzeczne emocje. Z jednej strony zadowoleni, że udało im się poznać bliżej Rio Agujitas. Z drugiej, zawiedzeni, że nie będą mogli wykorzystać tych informacji. Idzie nam dość ciężko. Rzeka ta po prostu nie nadaje się na rafting.
Te ponure wnioski nie przeszkadzają nam jednak cieszyć się okolicą. Pływa się ciężko, owszem. Ale wokół jest po prostu prześlicznie. Zieleń, szum wody i odrobina słońca. Wokół nie ma żywej duszy. Z pontonu dobiega muzyka (przenośny głośnik to jednak przydatne urządzenie). A my, pluskając się w wodzie sączymy mocno gazowane drinki (mojito w puszce wyglądało zachęcająco. Ale nigdy, przenigdy, nie wpadłabym na to, że mojito może być gazowane!). Czego chcieć więcej?
Ekhm. To STĄD mamy płynąć? Z tej kałuży? |
Pompujemy! (Ja robię zdjęcia :D) |
Początek spływu. |
Robi się ciekawiej |
Utknęliśmy… |
Znowu?! |
Trudniejsze momenty zostawiamy ku uciesze kolegom. |
To już dwie godziny sie tak odpychamy od kamieni? Czas na przerwę. |
Komu w drogę, temu czas. |
Płyniemy dalej. |
Albo i nie. |
To juz prawie koniec trasy. Jeszcze kilkaset metrów i wypłyniemy na ocean. |
To co, znowu przerwa? 😀 |