Gdy przyjeżdżasz do Panamy jednym z pierwszych miejsc, o których słyszysz jest Bocas del Toro. Z początku nazwa nie mówi nic. Natykasz się na nią jednak kilka razy dziennie. Praktycznie każdy przewodnik i każda informacja turystyczna chcą Cię tam wysłać. Szybko dociera do Ciebie, że ten położony na Morzu Karaibskim archipelag ma w sobie to coś. Rajskie plaże i pozytywne karaibskie wibracje przyciągają do tego miejsca młodych i starych. Perełkę tę zostawiam więc sobie na koniec podróży po Panamie.
Gdy mam wrażenie, że w Panamie widziałam już wszystko, co warto zobaczyć, kieruję swe kroki w stronę Bocas del Toro. Podróż z Boca Brava do Bocas del Toro zajmuje mi całe popołudnie. To niesamowite, że w przeciągu czterech, pięciu godzin można dotrzeć z Pacyfiku nad Atlantyk! Wygląda na to, że mam szansę na kąpiel w dwóch oceanach jednego dnia.
Taxi-łódka, bus, bus, łódka i znowu łódka. Jestem u celu. Ta tej trasie udało mi się raz przejechać za darmo i raz zostać oszukaną. Dobry uczynek zawdzięczam panom policjantom, którzy przewieźli mnie ponad połowę trasy. Czekam cierpliwie na przystanku autobusowym. Właściwie to dopiero dotarłam. Nie zdążyłam nawet zdjąć plecaka i zatrzymuje się samochód. Biały busik. Z wyglądu przypomina lokalne autobusy, pytam więc o trasę. Słysząc „Bocas”, zadowolona wsiadam do busa. Dopiero będąc w środku zdałam sobie sprawę z mojej gafy. Nie jestem w autobusie międzymiastowym. Jestem w policyjnym vanie. W środku jestem ja i siedmiu policjantów. Pracują w okolicy Bocas del Toro. Rodziny mają jednak daleko stąd. Jeden w Panamie, inny w David, jeszcze inny w Chiriqui. Po tygodniu pracy na placówce przysługuje im tydzień wolnego. W tygodniowym rytmie krążą więc między Bocas, a domem. Teraz właśnie kierują się z powrotem na placówkę. I mają dla mnie wolne miejsce. Za darmo. Cóż, na bezpieczniejszy przejazd nie mogłam trafić!
Pozytywny nastrój pryska, kiedy docieram do Bocas. Czy raczej kiedy nie docieram. Bocas del Toro to archipelag złożony z wielu wysp. Na dzień dobry liczą się jednak tylko dwie: Isla Colon i Isla Bastimentos. Reszta po prostu nie ma infrastruktury i nadaje się tylko do leżenia na plaży. Moim celem jest wyspa Bastimentos. W porcie upewniam się więc dwa razy, czy łódka jedzie w moim kierunku. Jedzie. Najpierw zawiozą nas na Isla Colon, a stamtąd skierują się na Bastimentos. Po piętnastu minutach jazdy okazuje się jednak, że kierowca (czy kierujący motorowka to też kierowca czy już kapitan?) kończy trasę na wyspie Colon. I nie myśli jechać dalej. A mnie na pewno nikt nie powiedział, że jadą na Bastimentos. Ciau! Zdenerwowana próbuję się kłócić, ale nawet nie ma z kim. Pasażerowie wysiedli, kierowca zniknął, a ja zostałam sama w przycumowanej łódce. Drę się na jakiegoś faceta. Robię mu awanturę stulecia (no dobra, może awanturę miesiąca). Jednak gdy przestaję krzyczeć, okazuje się, że on nawet nie był w mojej łódce. Ten bogu ducha winny facet jest sprzedawcą w okolicznym sklepie. Ups…
Kolejne kilka dolarów rozwiązuje problem. Piętnaście minut później jestem już na miejscu. Tutejsza wioska, Old Banks, bardzo mnie zaskakuje. Drewniane domy pomalowane są we wszystkie kolory tęczy. Wiele z nich, zwłaszcza te przy brzegu, zbudowane są na palach. Niektóre są bardzo ładne, zadbane. Większość przypomina jednak pomalowaną na zielono czy niebiesko ruinę. Na ulicach (czy raczej ulicy, jest bowiem tylko jedna) jest pełno lokalnej ludności. Nie są to jednak Panamczycy. Ci, podobnie jak i biali, są tutaj mniejszością. Wyspa jest bowiem czarnoskóra. Żeby było ciekawiej, lokalsi nie mówią po hiszpańsku. Ich rodzimy nazywa się Guari-Guari i nie przypomina mi absolutnie niczego. Jedno spojrzenie do przewodnika i okazuje się, że to potomkowie imigrantów z Jamajki. To dlatego wyspa ta ma taki dziwny rasta klimat!
Old Banks ma swój urok, ale daleko mu do miasteczka rodem z katalogu. Jest tu po prostu głośno i brudno. Nie brakuje też zaniedbanych miejsc. Kilkanaście budynków popada w ruinę. Chociaż może tam mieszkają ludzie? Największe rozczarowanie przynoszą jednak plaże. Najbliższa jest pół godziny marszu do miasteczka, kolejna jakąś godzinę. Są urocze, owszem. Ale mają raptem kilkaset metrów szerokości! Reszta wybrzeża jest po prostu pokryta skałami lub lasami namorzynowymi. Mogę więc zapomnieć o długich spacerach po plaży. No chyba że chcę skakać po klifach i chodzić po dżungli. Kąpiele w morzu też odpadają. Prąd jest tak silny, że jeśli zanurzysz się powyżej pasa, dość szybko pociągnie Cię do środka. Są takie plaże do kąpania i nurkowania. Można się na nie dostać jedynie drogą morską. I jedyne 25$ za wodną taksówkę. I to ma być ta turystyczna perełka Panamy?
Karaibski archipelag bez plaż? Nie, to miejsce nie zasługuje na dłuższą wizytę.
Najbezpieczniejszy kawałek trasy Boca Brava-Bocas del Toro |
Isla Colon |
Isla Bastimentos |
Jedna z dwóch plaż |
Wybrzeże poza utartym szlakiem |