Na to, że stoję w międzynarodowym porcie, nigdy bym nie wpadła. Infrastruktura ograniczała się de trzymetrowego drewnianego pomostu, rozsypującej się budki i jednego plastikowego krzesła. Personel – ciężko stwierdzić. Na miejscu było bowiem kilkunastu chłopa, żaden z nich nie robił niczego, co przypominałoby pracę. Wiedzieli jednak wszystko.
Port i zatoka Portobelo |
Dwa statki w zatoce zmierzają w moją stronę. Kapitan Jose płynie do Coetupo. Z kolei kapitan Yuyu zmierza do Kolumbii. Jose to ten od czerwonego jachtu, który widać, o, tam na lewo. Yuyu zaparkował w głębi zatoki, tam tuż za zielonym jachtem. Widzisz? Zbierają się na brzeg, powinni tu być za pół godziny.
Byli. Kapitana Josego można pominąć. Płynie w innym kierunku. A Yuyu? Yuyu okazał się mieć na imię Mikołaj.
-Ooo! Dzień dobry. No, usłyszeć polskiego to się nie spodzewałem
-Słyszałam, że płynie Pan do Kolumbii. Przez San Blas, prawda?
-Tak. A masz ochotę na kawę? Zapraszam, pogadamy spokojnie na u mnie na jachcie.Kawa na jachcie? Absolutnie!
Pięć minut później znalazłam się pośrdku zatoki Portobelo. Jacht robił wrażenie. Kilka kabin sypialnych, dwie łazienki, dobrze wyposażona kuchnia. Było miejsce nawet na mały, domowy ogródek. Widok w okół też niczego sobie: za nami bezkresny ocean, przed nami pusta plaża i, troszkę dalej, dżungla. Gdzieś na prawo rysowały się kontury wspomnianego już fortu. Same Portobelo pozostało w tyle. Na tyle daleko, że zamaist zgiełku miasta, słychać było gadające małpy. Do tego szum oceanu i lekka bryza.
Widok z jachtu na lewo |
Widok z jachtu na prawo |
Fort i dżungla nieopodal jachtu |
A co do kapitana, Mikołaj okazał sie być nie tylko kopalnią informacji, ale także bardzo ciekawym człowiekiem. Mikołaj wozi pasażerów tam i z powrotem. Podczas takiej pięciodniowej podróży musi zadbać o wszystko: wyżywienie, noclegi, atmosferę, i, najważniejsze, dotarcie na miejsce. Tak naprawdę, będąc na morzu prowadzi hostel dla dwudziestu osób.
To niesamowite, że od pięciu lat mieszka na jednym i tym samym jachcie! I jest mu tam tak dobrze, że nawet, gdy kończy trasę, nie schodzi na ląd. Bez względu na to czy w drodze, czy w porcie, wciąż śpi na statku. Trasę Panama-Kolumbia zna na pamięć. Wie wszystko – co, gdzie, jak, u kogo i za ile. I wszędzie czuje się jak w domu. Bo, tak naprawdę, dom zabiera zawsze ze sobą.
I tak, Mikołaj zabierze mnie do San Blas. Wypływamy w sobotę wieczorem.
1 KOMENTARZ
Ten komentarz został usunięty przez autora.