Do El Valle trafiłam myśląc, że jadę w góry. O miejscu tym słyszałam same pozytywne opinie. Rześki klimat i zielone doliny pozwalające uciec od zgiełku miasta. Idealne miejsce na ucieczkę od codzienności Panamy. Trzeba więc się wybrać! I owszem, miejscowość okazała się przesympatyczna. Było rześko i było zielono. Nie było jednak gór. Co najwyżej kilka wzgórz nadających temu miejscu trochę charakteru. Sama miejscowość położona jest na wysokości 500 metrów n.p.m., najwyższe wzniesienia sięgają raptem 800 metrów n.p.m.
To nie do końca to, czego szukałam. El Valle owszem, pozwala uciec od miejskiego zgiełku. Nie pozwala jednak na nic poza to. Brak tu tego niesamowitego poczucia wolności, które dają wycieczki górskie. Bo jakże można je osiągnąć, jeśli najtrudniejszą trasę przebyć można za trzy godziny?
Niezniechęcona dalej poszukiwałam gór. Usłyszałam, że Santa Fe będzie dobrym miejscem. Położona dużo wyżej niż El Valle oferować ma równie rześki klimat i jeszcze bardziej zielone tereny. Do tego czyste rzeki, malownicze krajobrazy i drzewa pomarańczy. Santa Fe była bardzo malownicza. Podobnie jak El Valle urzekała rześkim powietrzem i klimatem małej miejscowości. Jednak Santa Fe wcale nie była w górach. Położona na wysokości zaledwie 380 metrów n.p.m., oferowała najtrudniejsze eskapady raptem kilkaset metrów wyżej.
Cóż, kilkanaście miesięcy na przedgraniczu Alp robi swoje. Wedle moich szwajcarskich standardów miejscowości te nie byłyby godne uwagi. Na wysokości 900 metrów n.p.m. wyprawa w górę zwykle dopiero się rozkręca. Tutaj, dobiega już końca.
Piesze wycieczki okazały się mimo wszystko bardzo sympatyczne. A to głównie za sprawą wodospadów, które znajdowały się na każdej niemal trasie. W przeciągu ostatniego tygodnia widziałam ich chyba z dziesięć. A może dwanaście. Albo osiem. Ciężko stwierdzić. Pierwszy robi wrażenie. Spad wody nie jest olbrzymi, ale jest tak blisko Ciebie! Praktycznie na wyciągnięcie ręki. Drugi też niezły. Woda płynie jak oszalała. Pryska na lewo i prawo. A gdyby tak zanurzyć się w tej wodzie? Chwila wahania. Plusk i… jest! Przy trzecim wodospadzie wątpliwości te już się nawet nie pojawiają. Po prostu kończę wspinaczkę i wskakuję do wody. Wychodzę z niej jednak równie szybko. Brrr. Woda jest jednak lodowata. Tropikalne słońce wcale nie pomaga. A co z czwartym, siódmym i dziesiątym wodospadem? Sama już nie pamiętam. Wszystkie wyglądają niesamowicie. Wszystkie też są jednakowo brutalne, jeśli chodzi o temperaturę. Ale każdy, bez wyjątku, jest wspaniałym wynagrodzeniem kilkugodzinnej wędrówki.
Choro las Mozas. czyli wodospad służących (El Valle) |
Choro Macho (El Valle) |
Salto de Bremejo (Santa Fe) |
Las Lajas (Santa Fe) |