Następnym przystankiem na mojej trasie jest Boquete. Miejscowość ta, położona u podnóży wulkanu oferować ma rześki klimat i wiele możliwości górskich wycieczek. Cóż, o El Valle i Santa Fe słyszałam podobne opinie. Ponieważ w okolicy tej znajduje się najwyższy szczyt Panamy, decyduję się dać tutejszym szlakom górskim jeszcze jedną szansę. Tym razem miłe zaskoczenie. Za trzecim podejściem wreszcie udało mi się trafić w góry. Takie prawdziwe. Położone na wysokości 1200 metrów n.p.m., miasteczko znajduje się u podnóży najwyższego szczytu Panamy, wulkanu Baru. Ten trzytysięcznik od razu ląduje na mojej liście miejsc do odwiedzenia. Zdobycie szczytu wymaga jednak dwunastu godzin marszu i wspięcia się prawie 1800 metrów w górę. Nie jest to więc miejsce, od którego chciałam zacząć górskie wędrówki.
Jedną z ciekawszych tras wydawał się Szlak Quetzali. Szlak ten oferował kilkugodzinny spacer przez pobliski las. Osiem kilometrów w przód i osiemset metrów w górę. Brzmiało nieźle. Obecność tajemniczych ptaków, quetzali, miała urozmaicać wędrówkę.
Quetzal to ptak wielkości gołębia. W przeciwieństwie do gołębia zachwyca jednak kolorami. Czerwony przód, zielone skrzydła i długi, metrowy ogon od razu przyciągają uwagę. Co ciekawe, uważa się, że ptaki te złapane i uwiezione przez człowieka nie potrafią przetrwać. Stąd też są symbolem wolności. Ta ich niezależna natura sprawia, że wielu pragnie zobaczyć quetzale w ich naturalnym środowisku. Ich obserwację utrudnia fakt, że ptaki te nie wydają żadnych dźwięków. Wypatrując ich w lesie jesteśmy więc zdani tylko na zmysł wzroku. Co chyba jeszcze bardziej okrywa je legendą i zachęca miłośników przyrody do ich poszukiwania.
Okolice Boquete mają być właśnie jednym z lepszych miejsc na spotkanie z quetzalem. A już najłatwiej można je dostrzec właśnie na Szlaku Quetzali, który przebiega przez siedlisko tych ptaków. Mnie bardziej niż ptaki interesowała sama wyprawa w góry. Wspinaczka na 2500 metrów n.p.m. przez las równikowy była dla mnie atrakcją samą w sobie. Ale skoro już byłam na szlaku, no to chętnie bym takiego quetzala spotkała.
Idziemy więc (tak, znalazłam w hostelu kolegę, który też chciał zobaczyć quetzala) równym krokiem przez las wypatrując czegoś czerwonego. Metr, dziesięć, sto. Nic. Trzysta, pięćset, osiemset. Nic. Tysiąc, półtora, jeszcze trochę… Jest! Tam jest coś czerwonego!. Aaa. Nie. To tylko czerwone liście. Idziemy więc dalej. Minuta, dwie, osiem. Nic. Dziesięć, trzynaście, osiemnaście. Ooo! Znowu! Ach, to znowu liście. Pół godziny, godzina, dwie. Stałam się bardzo dobra w wypatrywaniu czerwonych liści. Dostrzegłam chyba wszystkie, jakie były na trasie. Ptaków jednak nie było. Przynajmniej nie takich kolorowych.
Po drodze spotkaliśmy kliku turystów, przemierzających ten sam szlak w drugą stronę. I wszystkim udało się dostrzec tego cudownego ptaka. Zgodnie z ich wskazówkami, wypatrywaliśmy więc dalej czerwonych brzuszków i długich, zielonych ogonów. Zwykle nie było nic. A w najlepszym wypadku trochę kolorowych liści.
Wreszcie dotarliśmy na szczyt. Niesamowity widok rekompensuje nam dotychczasową porażkę w roli obserwatora ptaków. Uświadamia nam jednak również, że przeszliśmy już całą trasę i nie wypatrzyliśmy nic. W drodze powrotnej próbujemy więc być bardziej uważni. Zatrzymujemy się co pięćdziesiąt metrów i rozglądamy w koło. Pięćdziesiąt metrów, patrzę w lewo, w prawo, za siebie. Nic. Kilka kroków dalej w przód. I dalej nic. Kolejne pięć minut marszu i kolejny postój. Hmm. Tam coś jest. Wyraźnie widzę zwisająca z gałęzi długą zieloną, smugę. To musi być jego ogon! Nie ma wprawdzie nic czerwonego, ale może po prostu siedzi tyłem? Albo to samiczka, samiczki mają białe brzuszki. Zadowolona ze swojego odkrycia cykam zdjęcia mojego quetzala. Jedno, drugie, piąte. I z zoomem. Ale… Co? To jest po prostu jasnozielona narośl zwisająca z gałęzi drzewa! Tak długa, że pomyliłam ją z ogonem quetzala! Ech…
Po ośmiu godzinach spaceru po domniemanym siedlisku quetzali doszliśmy do wniosku, że albo jesteśmy bardzo złymi obserwatorami ptaków, albo te całe quetzale to jakaś legenda. Pierwszą opcję wykluczyliśmy bardzo szybko. My? Złymi obserwatorami? Nie może być. Wersja z legendą wydawała się bardziej wiarygodna. Z tymi quetzalami to coś jak z kwiatem paproci. Wielu chodzi po lesie i szuka tajemniczego kwiatu (czy ptaka), spędzając na tym całe godziny. Zwykle te wielogodzinne poszukiwania nie przynoszą żadnych efektów (zwykle? Czy ktokolwiek kiedykolwiek widział kwiat paproci? Albo quetzala?). Poszukiwacze wracają jednak do domu zadowoleni. Bo przecież nie chodziło o quetzala ani o kwiat paproci. Chodziło po prostu o tę wyprawę po lesie.
Legendarny quetzal |
W trasie |
Na szczycie |
Złudzenie quetzala |