„Honduras – kraj, w którym ryzykowne jest samo bycie kobietą”. „Życie w stolicy śmierci. Tegucigalpa, Honduras”. „Honduras – państwo zabójstw. Karaibska rzeźnia”. Artykuły na temat kolejnego kraju na trasie wprawiają mnie w naprawdę pozytywny nastrój. Nie zdążyłam nawet wyszukać informacji o walucie kraju, a już zostałam zalana wiadomościami o rządach gangów, notorycznych zabójstwach i wszędobylskim strachu. Nie za bardzo wiem, co o tym myśleć. Moja wiedza o Hondurasie sprowadza się mniej więcej do tego, że istnieje. I wygląda na to, że w internecie dowiem się niewiele więcej. No chyba, że interesuje mnie kto kogo zamordował.
Mogę przeglądać najróżniejsze statystyki i odkryć, że to kraj z największą liczbą morderstw na świecie. Mogę sobie czytać różne artykuły i zastanawiać się, jak bezpiecznie jest w Hondurasie. Prawda jest jednak taka, że innej drogi na północ nie ma. Zamykam więc przeglądarkę (licząc, że zapomnę o tym, co czytałam), pakuję plecak i udaję się w stronę granicy z Hondurasem.
Teoretycznie przejście graniczne czynne jest całą dobę. Docierając na miejsce odnoszę jednak wrażenie, że przejście jest zamknięte. Przynajmniej do czasu zakończenia meczu Real Madryt kontra FC Barcelona (czy jakoś tak). Wszyscy, ale to wszyscy pracownicy strefy granicznej zgromadzeni w jednym miejscu gapią się w niebieski ekran telewizora. Straż graniczna, cinkciarze, uliczni sprzedawcy i policjanci – dla wszystkich czas stanął w miejscu. A to, że kilka osób akurat TERAZ chce przekroczyć granicę, niewiele ich interesuje. Uparcie jednak wręczam paszport. Urzędnik od niechcenia zagląda w papiery. Kręci nosem i podaje je koledze. Oczy natychmiast wracają do ekranu. Kolega też robi krzywą minę i podaje papiery dalej. Byle szybciej, przecież zaraz będzie gol! Ta operacja powtarza się jeszcze kilka razy. Wygląda na to, że sekwencja „wykrzywię się – podam dalej – wracam oglądać mecz” jest obowiązkową częścią procedury. Procedurę tę kończy zatoczenie przez paszport koła. Chociaż bardzo prawdopodobne, że przerwa w meczu też ma z tym coś wspólnego.
To tyle po stronie Nikaragui. Teraz pora na Honduras. O dziwo, idzie nadzwyczaj sprawnie. Może dlatego, że w biurze straży granicznej nie ma telewizora. A może dlatego, że urzędniczką jest kobieta. Bardziej od meczu interesuje ją to, czy Julio, mój aktualny towarzysz podróży jest kolegą czy narzeczonym. No właśnie… Gdzie on jest?
Nawet nie wiem, kiedy straciłam go z oczu. Z niepokojem rozglądam się po okolicy. Nigdzie go nie widzę. Niedobrze. Z Nikaragui już wyjechałam. Do Hondurasu jeszcze nie wjechałam. Nie za bardzo mogę się ruszyć w którąkolwiek stronę. Krążę więc tak po strefie przygranicznej w nadziei, że gdzieś go dojrzę. Jedna rundka, druga rundka, trzecia rundka… Jest!
-Julio , co się dzieje?
-Nie wiem. Zatrzymali mnie.
-Ale kto?
-Policja. Zatrzymali mnie tutaj. Wzięli mój paszport. Już go trzymają pół godziny.
-Policja?! Ale dlaczego? Przecież Twój paszport ma sprawdzać straż graniczna, a nie policja!
-Nie wiem. Nic mi nie powiedzieli. Najpierw wzięli paszport, później zaczęli przeszukiwać moje rzeczy. Musiałem rozpakować cały bagaż. Wypytywali też ile pieniędzy mam przy sobie.
-I nie powiedzieli Ci dlaczego to robią?
-Nie.
-Nie wiem. Zatrzymali mnie.
-Ale kto?
-Policja. Zatrzymali mnie tutaj. Wzięli mój paszport. Już go trzymają pół godziny.
-Policja?! Ale dlaczego? Przecież Twój paszport ma sprawdzać straż graniczna, a nie policja!
-Nie wiem. Nic mi nie powiedzieli. Najpierw wzięli paszport, później zaczęli przeszukiwać moje rzeczy. Musiałem rozpakować cały bagaż. Wypytywali też ile pieniędzy mam przy sobie.
-I nie powiedzieli Ci dlaczego to robią?
-Nie.
Nic z tego nie rozumiem. Nagle pojawia się policjant. Dopytuję więc:
-Dzień dobry. Co się dzieje? Dlaczego przetrzymujecie mojego kolegę?
-To zwyczajna kontrola.
-Zwyczajna kontrola? Trzymacie go tu już pół godziny bez podania powodu!
-Czy jest jakiś problem? To może potrwać pół godziny albo sześć godzin. Chcecie tu czekać kolejne sześć godzin? – odwarkuje policjant i znika za drzwiami. W oddali słyszę komentatora meczu.
-Dzień dobry. Co się dzieje? Dlaczego przetrzymujecie mojego kolegę?
-To zwyczajna kontrola.
-Zwyczajna kontrola? Trzymacie go tu już pół godziny bez podania powodu!
-Czy jest jakiś problem? To może potrwać pół godziny albo sześć godzin. Chcecie tu czekać kolejne sześć godzin? – odwarkuje policjant i znika za drzwiami. W oddali słyszę komentatora meczu.
Przełykam ślinę. Nie wiem co powiedzieć. Wygląda na to, że policja rości sobie większe prawa, niż w rzeczywistości ma. Jednak bez paszportu nic nie możemy z tym zrobić. Z niepokojem przestępuję z nogi na nogę. Jesteśmy całkowicie uzależnieni od ich widzimisię. Zza ściany dochodzą odgłosy relacji z meczu. Nagle pojawia się kolejny policjant. Bez słowa wręcza nam paszport. Już nie dyskutuję. Najlepsze, co mogę zrobić, to trzymać język za zębami. Krótkie dziękuję i pośpiesznie opuszczamy to miejsce.
4 KOMENTARZE
Hej! Jestem Monika i ciocia Ela Burdziąg dała mi do Ciebie kontakt 🙂 Opowiadała jak świetnie radzisz sobie w Szwajcarii i że wszystko szybko ogarnęłaś 🙂 Sama zamierzam się tam niedługo przeprowadzić i chciałam zapytać Cię o kilka rzeczy jeśli miałabyś czas 🙂 Mój mail to monika.kandut@gmail.com. Dziękuję bardzo i baw się dobrze w podróży życia!
Ps. Super blog!! 🙂
Sprawdź maila 🙂
Coś mi to przypomina – ta procedura na granicy, obyśmy już nigdy nie musieli doświadczać podobnych sytuacji w Polsce – a bywało podobnie…..
Wszedzie na granicy sa takie wydarzenia. W Europie dla nie-Europejczykow jest podobnie, W rosji jest nawet gorzej. Urzednik moze naduzywac swoje prawo, bo wie ze nic nie mozesz mu robic.