Przejdź do treści
Sójka za morzem
  • Blog
  • O mnie
  • Filozofia
  • Trasa
  • Kontakt
  • English
  • Polski
Szukaj

W pogoni za wizą

  • surikatka
  • 25 czerwca 20164 października 2016
  • Gwatemala
Gwatemala. Wreszcie. Po pięciu miesiącach oglądania twarzy zadowolonych podróżników, przeglądania zdjęć niczym z katalogów podróży i wysłuchiwania jakim to kolorowym krajem jest Gwatemala wreszcie stoję na jej granicy. Trzydzieści pięć wulkanów, dwadzieścia kilka rdzennych plemion wciąż kultywujących swoje tradycje oraz niezliczona ilość ruin po tych, które już wymarły. Wprost nie mogę się doczekać! Najpierw jednak formalności.

-Dzień doby – mówię wręczając paszport straży granicznej.
-Hej – no tak, zapomniałam. Tu wszyscy są na „ty” – Którędy wjechałaś do Salwadoru?
-Od Hondurasu. Przyleciałam do Panamy, a dalej już autobusami do Kostaryki, Nikaragui, Hondurasu,  Salwadoru i wreszcie tutaj.
-Wjazd do Nikaragui 3 marca, tak?
-Yyyy… – A kto by to pamiętał? Całe szczęście strażnik nie oczekuje odpowiedzi. Zagłębia się w swoich papierach, przerzuca strony kalendarza, coś tam wystukuje na kalkulatorze. Nie wiem o co chodzi, ale nie dopytuję. W końcu jestem w Ameryce Środkowej, a tu jest czas na wszystko. Nawet na wyliczenia własnej emerytury w trakcie obsługi petenta.
-Zostały Ci trzy dni.
-Słucham?
-W Gwatemali możesz być tylko trzy dni. Po tym czasie musisz opuścić kraj.
-Trzy dni??? Ale… dlaczego?  – dopytuję. Trzy dni dają średnią 12 wulkanów dziennie do zdobycia. Do tego trzeba by dorzucić kilka ruin. Nie, raczej nie dam rady.
– Nikaragua, Honduras, Salwador i Gwatemala mają wspólną strefę graniczną. Wjeżdżając do jednego z tych krajów dostajesz pozwolenie na 90 dni pobytu. Ty przyjechałaś do Nikaragui na początku marca. Od tego czasu minęło 87 dni.
-I nic się nie da zrobić? – te słowa i szeroki uśmiech już wiele razy otwierały mi drzwi zamkniętych muzeów i nieczynnych parków narodowych. Ludzie wręcz uwielbiają czuć się ważni i załatwiać coś, co tylko oni mogą zrobić. W drodze wyjątku. Ten jeden, jedyny raz. Tylko dla ciebie. Ciekawe, czy na granicy słowa te również maja jakąś moc.
-Niestety. Tyle czasu przydzielono Ci w Nikaragui i my nie możemy już tego zmienić.
Wygląda na to, że to magiczne zdanie nie działa w obszarze strefy granicznej. Upewniam się jednak:
-Na pewno? Nawet na kilka dni dłużej?
-Naprawdę nie możemy. Musisz wyjechać do Meksyku albo do Belize. Wracając, dostaniesz kolejne 90 dni.
-Dziękuję – odbieram paszport uznając porażkę moich zdolności interpersonalnych. Mój dziadek na pewno by to załatwił. Może warto przekraczać granicę z flaszką?

Jestem zmieszana. Belize? Meksyk? Te miejsce nawet nie były na mojej trasie. A teraz mam się tam znaleźć w przeciągu trzech dni? Przyglądam się pieczątce w paszporcie. Sprawdzam datę. Stoi jak byk. Trzy dni.

Pora na grę w skojarzenia. Belize. Plaża. Rafa. Nurkowanie. Meksyk. Tequila. Tacos. Quesadilla.

Tequila. Zdecydowanie tequila. Kilkanaście godzin później jestem więc już w drodze do Tequili. Pfu. Do Meksyku. Pod wieczór jestem umówiona z Ernesto, mieszkańcem przygranicznej miejscowości, który w ramach Couch Surfingu zaoferował się mnie przenocować. Mam więc darmowy nocleg, lokalsa, który pokaże mi najlepsze tacos i motywację, żeby jeszcze dziś dotrzeć do Meksyku.

Myślami już przy tacos, po raz kolejny łapię autostop. Francisco, kierowca TIRa w średnim wieku. Wypytuje o moje plany i o to, co chcę zobaczyć w Gwatemali. Jadę do Meksyku? Ale wrócę, tak? Jeśli tak, to koniecznie, ale to koniecznie muszę go odwiedzić. Mieszka tam i siam. Mogę się u niego zatrzymać tak długo, jak będę chciała. Nie ma problemu. Jego żona na pewno się ucieszy. Jego żona na pewno się ucieszy.

Kolejna podwózka. Jose, młody pracownik firmy logistycznej. Miał podwieźć mnie raptem dwadzieścia kilometrów. Rozmawia się nam całkiem dobrze, samochód wypełniają salwy śmiechu. Czas płynie błyskawicznie. Nim się obejrzę, a przejechaliśmy już 80km. Dlaczego mnie nie wysadził? Aaa, bo jest niedziela i ma wolny czas. Może mnie podwieźć kawałek dalej. Z tamtego skrzyżowania będzie mi już dużo łatwiej. 60 km i godzina jazdy to kawałek? Serio?

Następny. Rodzina z dwójką dzieci. Wracają z oddalonego o pół godziny McDonalda. Dzieciaki go uwielbiają i czasem, w niedzielę wybierają się tam, by sprawić im frajdę. A ja? Chcę dotrzeć dziś do granicy? Jest już późno, lepiej jeśli pojadę autobusem. Podwiozą mnie bezpośrednio na przystanek. Nie chcą słuchać moich protestów. „Jest przecież jeszcze jakaś godzina do zmroku, na pewno cos złapię” – przekonuję. Nie dociera. Jada na przystanek i basta. Dosłownie wpychają mnie do busika odjeżdżającego w stronę granicy. A gdy pytam kierowcę o cenę biletu słyszę, że jest już zapłacone.

Sześć godzin, trzy przejazdy i tyle pozytywnych wibracji! I jak tu wyjeżdżać z Gwatemali?

Pieczątka w paszporcie nie daje się jednak przekonać gościnnością Gwatemalczyków. Wciąż uparcie pokazuje tę samą datę. Chcąc nie chcąc udaję się więc w stronę granicy.

Po stronie Gwatemali idzie błyskawicznie. Po trzech minutach wychodzę z paszportem w ręku i z zapewnieniem, że wracając jutro dostanę znowu wizę na 90 dni. Po stronie Meksyku też nie powinno być większych problemów. Muszę tylko dopytać, jak dotrzeć do Cacahoatan, gdzie mieszka Ernesto i za pół godziny powinnam być na miejscu.

-Dobry wieczór – witam się wręczając paszport urzędniczce.
-Witamy w Meksyku. Jesteś tu turystycznie?
-Tak, jadę do Cacahoatan. Wie Pani jak tam dojechać?
-Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Jesteś sama?
-Tak
-Daj mi chwilkę.

Po czym znika za drzwiami z moim paszportem. Czekam minutę, dwie, pięć. Nie wiem, o co chodzi, ale chyba wcale mi tak szybko nie pójdzie. Piszę do Ernesto, że się spóźnię. Czekam i czekam. I nic.

-Czy wszystko w porządku? – dopytuję.
– Jedziesz do Cacahoatan, tak? Co tam chcesz robić?
-Jadę odwiedzić kolegę.
-On jest Meksykaninem?
-Tak?
-A skąd się znacie?
-Przez Couch Surfing. Wie Pani co to jest?
-Nie
-To taka platforma internetowa, która łączy podróżników z lokalnymi mieszkańcami. Tworzy pani swój profil i podaje informację, że mieszka, dajmy na to, w Cacahoatan. Ktoś, kto jedzie do Cacahoatan może panią wyszukać i poprosić o nocleg.
-A skąd wiesz, że to jest bezpieczne? – no dobre pytanie. Jak wytłumaczyć strażniczce granicznej, że Couch Surfing nie jest śmiertelnym zagrożeniem?
-Yyy. Nie wiem. Jedyne, na czym się mogę bazować, to opinie innych użytkowników, którzy już gościli u tej osoby.
-No dobrze. Chwileczkę.
I znowu znika za drzwiami. Czekam, czekam i czekam. Chyba jeszcze dłużej niż poprzednio. Tik-tok. Tik-tok. Czas prawie stoi w miejscu. Kafelki i boazeria zaczynają wyglądać niezwykle inspirująco.

-Jak się nazywa ten twój kolega? – pyta urzędniczka wyłaniając się z ukrytego pomieszczenia.
-Ernesto Rodríguez.
-Znasz jego adres?
-Nie, wiem tylko, że mieszka w Cacahoatan. Umówiliśmy się w centrum.
-Masz jego numer telefonu?
-Tak, proszę – odpowiadam zapisując numer na kartce.

Babeczka znowu znika za drzwiami. Od kiedy wręczyłam jej mój paszport minęła już godzina. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Pewnie chce mnie sprawdzić. Czy można mi zaufać, czy nie jestem przemytnikiem narkotyków. No ale co biedny Ernesto może jej o mnie powiedzieć? Że raz rozmawiał ze mną na czacie?

Zerkam na zegarek. Dwudziesta. Niedobrze. Powinnam być w Cacahoatan jakąś godzinę temu. Mam nadzieję, że mój gospodarz otrzymał wiadomość. W dodatku jest już po zmroku. Autostopu na pewno nie złapię. Z autobusami nie wiadomo jak to jest. Bardzo możliwe, że o tej godzinie już nic nie jeździ.  W najgorszym wypadku pozostaje mi taksówka. Tylko, że wcześniej muszę znaleźć bankomat, cinkciarza i budkę telefoniczną. O której godzinie dotrę na miejsce?

Pośród tych rozważań słyszę skrzyp otwieranych drzwi.
– Co robisz w Polsce? Studiujesz? – dopytuje urzędniczka. Już nie ma mojego paszportu w ręku. Trochę mnie to niepokoi.
– Nie, obroniłam się pół roku temu. Zamiast szukać pracy, wyjechałam w podróż.
– A jak finansujesz swój pobyt w Meksyku?  – no świetnie. Nie pracuje, nie studiuje, nie wiadomo gdzie była przez ostatnie pół roku. Na pewno mają mnie za jakiegoś przestępcę. Chwała Bogu, że podróży nie zaczęłam w Kolumbii.
– Z oszczędności. Pracowałam przez całe studia. – odpowiadam zgodnie z prawdą, jednocześnie zdając sobie sprawę, że właśnie zostałam zakwalifikowana do prania brudnych pieniędzy, przemytu narkotyków czy czegoś podobnego.
– Ile masz przewidziane na ten pobyt? – dopytuje urzędniczka.
– Używam karty kredytowej. Teraz mam przy sobie 5$.  – próbuję wyminąć się od odpowiedzi. Jeszcze tego brakuje, żebym im pokazywała wyciąg z banku…
-Karta kredytowa, dobrze… Usiądź sobie, musimy coś sprawdzić.

Sprawdzić! Przecież ja stąd nigdy nie wyjdę. A jeśli już to w towarzystwie policji. U Ernesto miałam być dwie godziny temu… Jest niedziela, dziesiąta wieczór. Przecież on mnie znienawidzi jeszcze zanim mnie pozna.

Czekam. Pięć minut. Dziesięć. Dwadzieścia. Albo i dłużej. Zapoznałam się już z wszystkimi regulaminami wywieszonymi w pomieszczeniu, mam kilkadziesiąt selfies z meksykańską flagą i wyliczyłam najbardziej optymalny kurs wymiany złotówki na meksykańskie peso. Basta! Co z moim paszportem?

-Przepraszam, czy wszystko w porządku? – dopytuję urzędniczki.
-Tak, Twój kolega zaraz tu będzie.
-Słucham?
-Zadzwoniliśmy do Ernesto. Powiedział, że zaraz tu przyjedzie.

No świetnie. Zabrali mi paszport. Mojego jedynego znajomego ściągają w niedzielę o dziesiątej wieczór aż na granicę. Na bank coś jest nie tak. Nawet nie chcę myśleć, o co chodzi.

Po chwili rzeczywiście pojawia się Ernesto. Od razu znika jednak za drzwiami z jedną z urzędniczek. Całe szczęście nie mam jednak czasu na wymyślanie scenariuszy pod tytułem „o co chodzi?”. Inna urzędniczka pojawia się bowiem w ręku z moim paszportem.
-Na jak długo chcesz się zatrzymać w Meksyku?
-Na kilka dni.
-To powinno wystarczyć – odpowiada wręczając mi paszport z pieczątką na 180 dni.
-Ale… O co chodzi? Dlaczego kazały mi panie tyle czekać?
-Tu jest niebezpiecznie, zwłaszcza o tej porze. Nie ma już żadnych autobusów.
-Ale przecież mogłam pojechać taksówką…
-Jesteś sama, a taksówkarzom nie można ufać. Nie wiesz przecież, gdzie cię wywiezie. Zwłaszcza, że jesteś kobietą. My, kobiety, musimy szczególnie uważać w tym kraju. Dobrze, że twój kolega mieszka tak blisko i mógł przyjechać.

Oj, dobrze. Ale jak ja mu się za to wszystko odwdzięczę?

Najbardziej stresujące trzy godziny mojego wyjazdu.
Z Ernesto. Wreszcie na miejscu. Chyba jestem mu dłużna jakąś dobrą tequilę.

Zamieszczono w Gwatemala, Meksyk
surikatka

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Daj lajka

Przeglądaj

Panama

Kostaryka

Nikaragua

Honduras

Salwador

Gwatemala

Belize

Meksyk

Kuba

 

Ostatnie wpisy

Miejsca

Motyw od Colorlib wspierany przez WordPress