-Dzień doby – mówię wręczając paszport straży granicznej.
-Hej – no tak, zapomniałam. Tu wszyscy są na „ty” – Którędy wjechałaś do Salwadoru?
-Od Hondurasu. Przyleciałam do Panamy, a dalej już autobusami do Kostaryki, Nikaragui, Hondurasu, Salwadoru i wreszcie tutaj.
-Wjazd do Nikaragui 3 marca, tak?
-Yyyy… – A kto by to pamiętał? Całe szczęście strażnik nie oczekuje odpowiedzi. Zagłębia się w swoich papierach, przerzuca strony kalendarza, coś tam wystukuje na kalkulatorze. Nie wiem o co chodzi, ale nie dopytuję. W końcu jestem w Ameryce Środkowej, a tu jest czas na wszystko. Nawet na wyliczenia własnej emerytury w trakcie obsługi petenta.
-Zostały Ci trzy dni.
-Słucham?
-W Gwatemali możesz być tylko trzy dni. Po tym czasie musisz opuścić kraj.
-Trzy dni??? Ale… dlaczego? – dopytuję. Trzy dni dają średnią 12 wulkanów dziennie do zdobycia. Do tego trzeba by dorzucić kilka ruin. Nie, raczej nie dam rady.
– Nikaragua, Honduras, Salwador i Gwatemala mają wspólną strefę graniczną. Wjeżdżając do jednego z tych krajów dostajesz pozwolenie na 90 dni pobytu. Ty przyjechałaś do Nikaragui na początku marca. Od tego czasu minęło 87 dni.
-I nic się nie da zrobić? – te słowa i szeroki uśmiech już wiele razy otwierały mi drzwi zamkniętych muzeów i nieczynnych parków narodowych. Ludzie wręcz uwielbiają czuć się ważni i załatwiać coś, co tylko oni mogą zrobić. W drodze wyjątku. Ten jeden, jedyny raz. Tylko dla ciebie. Ciekawe, czy na granicy słowa te również maja jakąś moc.
-Niestety. Tyle czasu przydzielono Ci w Nikaragui i my nie możemy już tego zmienić.
Wygląda na to, że to magiczne zdanie nie działa w obszarze strefy granicznej. Upewniam się jednak:
-Na pewno? Nawet na kilka dni dłużej?
-Naprawdę nie możemy. Musisz wyjechać do Meksyku albo do Belize. Wracając, dostaniesz kolejne 90 dni.
-Dziękuję – odbieram paszport uznając porażkę moich zdolności interpersonalnych. Mój dziadek na pewno by to załatwił. Może warto przekraczać granicę z flaszką?
Jestem zmieszana. Belize? Meksyk? Te miejsce nawet nie były na mojej trasie. A teraz mam się tam znaleźć w przeciągu trzech dni? Przyglądam się pieczątce w paszporcie. Sprawdzam datę. Stoi jak byk. Trzy dni.
Pora na grę w skojarzenia. Belize. Plaża. Rafa. Nurkowanie. Meksyk. Tequila. Tacos. Quesadilla.
-Witamy w Meksyku. Jesteś tu turystycznie?
-Tak, jadę do Cacahoatan. Wie Pani jak tam dojechać?
-Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Jesteś sama?
-Tak
-Daj mi chwilkę.
– Jedziesz do Cacahoatan, tak? Co tam chcesz robić?
-Jadę odwiedzić kolegę.
-On jest Meksykaninem?
-Tak?
-A skąd się znacie?
-Przez Couch Surfing. Wie Pani co to jest?
-Nie
-To taka platforma internetowa, która łączy podróżników z lokalnymi mieszkańcami. Tworzy pani swój profil i podaje informację, że mieszka, dajmy na to, w Cacahoatan. Ktoś, kto jedzie do Cacahoatan może panią wyszukać i poprosić o nocleg.
-A skąd wiesz, że to jest bezpieczne? – no dobre pytanie. Jak wytłumaczyć strażniczce granicznej, że Couch Surfing nie jest śmiertelnym zagrożeniem?
-Yyy. Nie wiem. Jedyne, na czym się mogę bazować, to opinie innych użytkowników, którzy już gościli u tej osoby.
-No dobrze. Chwileczkę.
-Jak się nazywa ten twój kolega? – pyta urzędniczka wyłaniając się z ukrytego pomieszczenia.
-Ernesto Rodríguez.
-Znasz jego adres?
-Nie, wiem tylko, że mieszka w Cacahoatan. Umówiliśmy się w centrum.
-Masz jego numer telefonu?
-Tak, proszę – odpowiadam zapisując numer na kartce.
– Nie, obroniłam się pół roku temu. Zamiast szukać pracy, wyjechałam w podróż.
– A jak finansujesz swój pobyt w Meksyku? – no świetnie. Nie pracuje, nie studiuje, nie wiadomo gdzie była przez ostatnie pół roku. Na pewno mają mnie za jakiegoś przestępcę. Chwała Bogu, że podróży nie zaczęłam w Kolumbii.
– Z oszczędności. Pracowałam przez całe studia. – odpowiadam zgodnie z prawdą, jednocześnie zdając sobie sprawę, że właśnie zostałam zakwalifikowana do prania brudnych pieniędzy, przemytu narkotyków czy czegoś podobnego.
– Ile masz przewidziane na ten pobyt? – dopytuje urzędniczka.
– Używam karty kredytowej. Teraz mam przy sobie 5$. – próbuję wyminąć się od odpowiedzi. Jeszcze tego brakuje, żebym im pokazywała wyciąg z banku…
-Karta kredytowa, dobrze… Usiądź sobie, musimy coś sprawdzić.
-Tak, Twój kolega zaraz tu będzie.
-Słucham?
-Zadzwoniliśmy do Ernesto. Powiedział, że zaraz tu przyjedzie.
-Na kilka dni.
-To powinno wystarczyć – odpowiada wręczając mi paszport z pieczątką na 180 dni.
-Ale… O co chodzi? Dlaczego kazały mi panie tyle czekać?
-Tu jest niebezpiecznie, zwłaszcza o tej porze. Nie ma już żadnych autobusów.
-Ale przecież mogłam pojechać taksówką…
-Jesteś sama, a taksówkarzom nie można ufać. Nie wiesz przecież, gdzie cię wywiezie. Zwłaszcza, że jesteś kobietą. My, kobiety, musimy szczególnie uważać w tym kraju. Dobrze, że twój kolega mieszka tak blisko i mógł przyjechać.
Najbardziej stresujące trzy godziny mojego wyjazdu. |
Z Ernesto. Wreszcie na miejscu. Chyba jestem mu dłużna jakąś dobrą tequilę. |