Dzień wszystkich świętych niezmiennie kojarzył mi się z jesienną pluchą. Drzewa już dawno straciły kolory złotej jesieni. Wszystkie jej oznaki przeminęły. Żółte, czerwone i pomarańczowe liście spadły już z drzew, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie. Unoszące się nad głowami puste gałęzie przyciągają ponure myśli. Majestatyczne drzewa próbują jakoś zapobiec krążącej w powietrzu nostalgii. Dla odważnych spacerowiczów gotowe są przepuścić każdy, nawet najmniejszy promień słońca. Tylko co z tego, skoro słońce nigdy nie wychodzi? Ukryte za gęstą zasłoną chmur ani myśli się stamtąd ruszać. Leniwe, przygląda się namiętnemu tangu, które deszcz i wiatr tańczą ze sobą nieprzerwanie już od kilku dni. Jest mokro i zimno. Krajobraz zalany jest przez wszystkie odcienie szarości. Nastrój wręcz idealny, by pójść na cmentarz i pogrążyć się w zadumie. Chodzimy więc od grobu do grobu, trzęsąc się z zimna i zapalając kolejne znicze. Wspominamy tych, którzy odeszli, od czasu do czasu ocierając łzy w kąciku oka. Patrzymy na bezkresne morze zniczy i pogrążamy się w myślach w tonacji b-moll…
Spędzając 1 listopada w Meksyku, cieszyłam się, że z tego scenariusza wykreślić będę mogła przynajmniej trzęsienie się z zimna. Nostalgia i smutek były bowiem dla mnie jego nieodłącznym elementem. Tak więc nawet jeśli byłam gdzieś na drugim końcu świata, to Dzień Zmarłych wciąż wyobrażałam sobie jako chodzenie po cmentarzach i popadanie w nostalgię. Zapalanie zniczy i pogrążanie się w refleksji na temat śmierci. Może zabarwione jakimiś egzotycznym elementem, może wzbogacone jakimiś lokalnymi tradycjami, wciąż jednak w ponurym nastroju. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że Dzień Zmarłych może być doskonałą okazją do… imprezy.
Dla Meksykanów śmierć nie jest tematem tabu. Nie jest czymś niewygodnym ani czymś, co pomija się niezręcznym milczeniem. Oczywiście nie jest też pierwszym tematem spotkań towarzyskich, ale od czasu do czasu jest na nich obecna. Koniec końców śmierć jest nieodłączną częścią życia. I podobnie jak inne etapy życia, tak i śmierć można świętować. Dzień Zmarłych jest więc pretekstem do wspomnienia tych, którzy odeszli, do odwiedzenia ich na cmentarzu i do… wypicia za ich zdrowie (no dobra, może w tym wypadku niekoniecznie będzie to za zdrowie).
Ołtarze zmarłych
Na kilka dni przed końcem października w meksykańskich domach pojawiają się kolorowe kompozycje. Na ścianach wiszą wycinanki z motywem śmierci, a tuż obok, gdzieś na półkach, znajdują się pomalowane na tęczowo czaszki. Niemal z dnia na dzień we wszystkich salonach robi się pomarańczowo, fioletowo i czerwono. W centralnym miejscu stoją kilkupoziomowe konstrukcje, przypominające kolorowe schody. Są to ołtarze poświęcone nieboszczykom. Przykryte płótnem i przyozdobione kwiatami, od razu rzucają się w oczy. Taki jest zresztą ich cel: rodzice i dzieci spędzają długie godziny na przygotowaniu pięknego ołtarza. Nierzadko stawia się go nieopodal okna lub drzwi – tak, aby był widoczny nie tylko dla mieszkańców, ale także dla przechodniów.
Każdy ołtarz poświęcony jest konkretnym osobom. Może to być nieobecny już od lat pradziadek, zmarła niedawno ciotka, a nawet nieboszczyk teść kuzyna żony – każdy, kto był ważny dla danej rodziny, znajdzie swe miejsce na ołtarzu. To, komu jest dedykowany dany ołtarz, widać od razu. Na jego szczycie umieszcza się bowiem zdjęcia bliskich zmarłych. Ich uśmiechnięte twarze przypominają, że pomimo tego, iż odeszli, wciąż są między nami. I chętnie razem z nami będą świętować ten dzień.
Na poszczególnych stopniach ołtarza umieszcza się kwiaty, znicze, owoce, chleb i słodycze. Stoły dosłownie uginają się od różnego rodzaju słodkości i przekąsek. Oprócz standardowego zestawu bananów, mandarynek, orzechów i jabłek, na ołtarzu umieszcza się również to, co dany zmarły szczególnie lubił. Nierzadko więc tuż obok zdjęcia nieboszczyka znaleźć można kurczaka w sosie czekoladowym (mole), grillowane tortille z mięsem i pastą z fasoli (tlayuda), rosół z dodatkiem kukurydzy i mięsa wieprzowego (pozole) czy inne wykwintne dania kuchni meksykańskiej. Jednak przecież nasze upodobania nie ograniczają się do wymyślnych potraw. Często obok pełnego talerza znaleźć można więc również flaszkę tequili czy nawet… butelkę Coca-Coli.
Wszystkie smakołyki na ołtarzu poświęcone są dla zmarłych. Meksykanie wierzą, że w nocy odwiedzają oni dom i ucztują na przygotowanym dla nich ołtarzu. Noc z 31 października na 1 listopada to czas, gdy w odwiedziny przychodzą zmarłe dzieci. Kolejnego dnia, w nocy z 1 na 2 listopada w domach i na ołtarzach pojawiają się dusze dorosłych. Jedzą, piją i wraz z żywymi bawią się do białego rana. O świcie jednak znikają, a wszystkie przysmaki, które pozostawili, należą teraz do żywych. Dopiero 2 listopada, gdy zmarli już odeszli, dorośli i dzieci zaczynają sięgać po smakołyki piętrzące się na poszczególnych stopniach ołtarza. Nieraz jest ich tak dużo, że będą się nimi zajadać przez cały tydzień.
Tańcząc ze śmiercią
Dzień Zmarłych to jednak nie przygotowanie imprezy dla nieboszczyków i zjadanie po nich resztek. To także czas, by zabawić się mogli żywi. W ten dzień wielu Meksykanów wychodzi na ulicę i tańczy do białego rana. Niemal w każdej dzielnicy organizowane są pochody. Co kilka przecznic spotkać można orkiestrę dętą grającą skoczne piosenki. Za nimi podążają setki ludzi w dziwnych przebraniach: wampiry, zombie, diabły, biskupi, ciężarne zakonnice i kostuchy. Maszerują dumnie przez miasto, przyciągając kolejnych przechodniów i zapraszając ich do tańca.
Na ulicach nie brakuje też Meksykanów w tradycyjnych strojach ludowych: kobiety w długich, rozkloszowanych spódnicach i mężczyzn w wąskie spodniach z sombrero na głowie. Z oddali można odnieść wrażenie, że tak po prostu ubierają się na co dzień. Podchodząc bliżej dostrzeżemy jednak, że niektórzy z nich ściskają w ręku krzyż lub wieniec pogrzebowy. Inni ciągną za sobą figurkę kostuchy, a jeszcze inni noszą na głowie kosz pełen owoców, kwiatów i… kolorowych czaszek. Gdy przyjrzymy się ich twarzom, dostrzeżemy, że wszystkie pomalowane są na biało. Trupioblade lica, czarne oczodoły i dokładnie odmalowany zarys zębów zdają się imitować wszechobecny motyw czaszki.
Wraz z upływem czasu na ulicach robi się coraz gęściej. Poprzebierani w kolorowe stroje lokalsi tańczą w rytm muzyki. Te żywe czaszki raz po raz znikają w tanecznych obrotach. Przebrane za zombie kilkuletnie dzieci podskakują w ramionach rodziców. Te nieco starsze siedzą spokojnie na krawędzi chodnika, pozując do zdjęć i zbierając od przechodniów pieniążki. Leniwi i ignoranci nagle zaczynają pałać entuzjazmem, by także dołączyć do tego dziwnego korowodu tańczącej śmierci. Ustawiają się więc w długich kolejkach do malowania twarzy, wybierając coraz to bardziej wymyślne malunki zdobiące białe lica i czarne oczodoły kościotrupa. Pomalowani już wracają do tańców. Podobnie jak wszyscy inni, próbują znaleźć swe miejsce gdzieś pomiędzy kościotrupią panna młodą tańczącą z biskupem, a wampirzycą wywijającą salsę z kostuchą.
Na cmentarzu
Wszystkich Świętych nie może obyć się bez wizyty na cmentarzu. Opuszczam więc kolorowe pochody i udaję się na obrzeża miasta. Po pół godzinie jestem już w zupełnie innym świecie. Jest tu tak cicho, tak spokojnie, że przez chwile odnoszę wrażenie, iż jestem setki, jeśli nie tysiące kilometrów dalej. Spacerując cmentarnymi alejkami mimowolnie popadam w melancholijny nastrój. Jest ciemno. Czerwone i żółte światełka zniczy nieśmiało próbują oświetlać groby. Z ciemności nocy niepewnie wyłaniają się kształty kolejnych grobowców. W powietrzu unosi się zapach kwiatów. Niby przyjemny, ale podświadomość przypomina mi, że to jedne z tych kwiatów, które spotyka się tylko na cmentarzach i których nigdy nie daje się żywym. Moje myśli powoli uciekają w kierunku tajemnicy życia i śmierci. Zaczynam wspominać tych, którzy odeszli i zastanawiać się jak długo świat będzie o nich pamiętać. Myślę o tym, jak wszystko przemija i ogarnia mnie nieprzejednany smutek. Pomału włóczę nogami czytając inskrypcje na kolejnych grobowcach. „Alicia Rodriguez Bello. Zmarła w wieku 68 lat.” „Manuel Moctezuma Sanchez. Odszedł do Boga 3 grudnia 1997 roku”. „Ricardo. Nasz skarb. Urodzony 3.05.2007. Zmarł 4.05.2007”. Nostalgia przesiąka aż do szpiku kości. Nagle jednak słyszę w oddali salwy śmiechu. W jednej chwili zapominam o zmarłych i zaczynam podążać za głosem.
Już po chwili dostrzegam źródło hałasu. Wokół jednego z grobów zgromadzona jest całkiem spora grupka osób. Niektórzy siedzą na samym nagrobku. Inni rozłożyli się u jego stóp. Jeszcze inni stoją, opierając się o ozdobny pomnik. Gadają, piją, śmieją się. Od czasu do czasu ktoś zarzuci melodię i wszyscy zaczynają śpiewać. Klaskają, gdy kończą i od razu zaczynają się kłócić, która piosenka ma być kolejna. Słowem – wyglądają tak, jakby spędzili tu już długie godziny. I jakby wcale nie zamierzali się stąd ruszać.
Pomału oddalam się, a moim oczom ukazują się podobne obrazy. Grupka znajomych plotkuje siedząc na jednym z grobów. Rodzina dzieli się posiłkiem w miejscu pochówku kogoś bliskiego. Dzieci grają w berka krążąc pomiędzy nagrobkami. Siedzący przy grobie rodzice popijają piwo. Kilku młodzieńców opróżnia zawartość butelki tequili opierając się o czyjąś płytę nagrobną. Pewne małżeństwo grilluje steki tuż przy grobie kogoś bliskiego. Jakaś rodzina przysłuchuje się wynajętemu na tę okazję gitarzyście. Młodzi i starzy przekrzykują się wybierając tytuły kolejnych pieśni…
Przechadzam się pomiędzy grobami i chłonę dziwną atmosferę tego miejsca. Mistycyzm cmentarza przeplata się z radosnymi wybuchami śmiechu. Wznoszone co chwilę toasty zdają się odpędzać nostalgię. Zmieszana, chowa się gdzieś w cieniu czekając na chwilę ciszy. W odpowiednim momencie wychodzi jednak z ukrycia i zaczyna dumnie kroczyć alejkami cmentarza. Odnoszę jednak wrażenie, że Meksykanie wcale jej nie widzą. Albo całkiem zręcznie ją ignorują. Pomimo tego, iż są na grobach, pełni są pozytywnej energii. Radośnie śpiewają i dzielą się posiłkiem. Głośno żartują i wychylają kolejne kieliszki. Bawią się tak, jakby jutra nie było.
Zafascynowana, przysiadam się do jednej z rodzin. Widzę ich roześmiane twarze, a do moich uszu dochodzą ciepłe dźwięki gitary. Przed jednym z grobów stoi młodzieniec, grający meksykańskie pieśni ludowe. Siedzący naprzeciw Meksykanie nucą tę samą melodię, kiwając się w rytm muzyki. Zafascynowana, przysiadam się. Na początku nieśmiało, gdzieś na grobie obok. Jestem zaciekawiona całą ceremonią, czuję się jednak nieco niezręcznie przeszkadzając im w rodzinnym rytuale.
Niepotrzebnie. Zaciekawieni moją obecnością („Ale jak to? Sama? W Meksyku?!”), szybko zapraszają mnie do swojego grona. Po kilkunastu minutach jestem już nie tylko świadkiem, ale także członkiem całej ceremonii. Wraz z Rozalią, Marią i całą ich rodziną słuchamy meksykańskich pieśni ludowych i rozmawiamy o naszych tradycjach. Ja opowiadam im o tym, jak Wszystkich Świętych obchodzi się w Polsce, one mówią mi o tym, jak różnie może być świętowany jest Dzień Zmarłych w zależności od regionu. Alkohol leje się strumieniami. Moja szklanka sama wypełnia się mezcalem, mocnym trunkiem na bazie agawy. Ten pięćdziesięcoprocentowy bimber pali mi przełyk i wywraca żołądek do góry dnem. Doceniając gościnność moich gospodarzy, zaciskam jednak zęby i piję dalej, ku uciesze żywych i zmarłych.
A gdy atmosfera jest już bardzo, bardzo luźna, zadaję wreszcie pytanie, które od kilku już godzin chodziło mi po głowie:
-W Dzień Zmarłych wspominacie tych, którzy odeszli. Odwiedzacie groby waszych bliskich. Przychodzicie na cmentarz, składacie kwiaty, zapalacie znicze. Jak to jest, że nie popadacie w melancholię? Jak to jest, że nikt nie jest w ponurym nastroju?
-Ale dlaczego mamy być ponurzy? Na cmentarz nie przychodzi się po to, by rozpaczać po śmierci bliskich. Na cmentarz przychodzi się po to, by imprezować razem z nimi.
3 KOMENTARZE
Pamiętamy podobne widoki z relacji Wojtka Cejrowskiego 🙂 Zazdrościmy, że udało Ci się tego doświadczyć.
Jak sobie radzisz?
Hej! Wszystko dobrze, jestem zafascynowana Meksykiem. Niezwykła różnorodność kultur, wspaniałe krajobrazy, otwarci i serdeczni ludzie. No i te wszystkie tequile sunrise 😀
Tak 🙂 Tequila najlepsza na kłopoty żołądkowe i nie tylko 😉