Większość miejsc, w których się zatrzymuję to niczym nie wyróżniające się hostele. Sa wygodne, ale niespecjalne. Czasem jednak trafi się coś innego. Miejsce godne uwagi samo w sobie. Tak było w Zopilote i w Lost and Found (patrz: Więcej niż hostel). Ale miejsc takich jest więcej.
Trzy metry nad ziemią
Kto powiedział, że hostel musi być na ziemi? Hostel musi być w fajnym miejscu. A najfajniejsze z najfajniejszych to domek na drzewie!
Ten prosty, ale jakże genialny tok myślowy zaowocował stworzeniem Treehouse Hostel. Teoretycznie hostel ten znajduje się w okolicach Granady (Nikaragua). Praktycznie jednak nie ma to jednak żadnego znaczenia. W okolicach hostelu nie ma bowiem nic, a nic. Nawet drogi. Możemy zapomnieć więc o zwiedzaniu miasta za dnia. Będziemy w domku na drzewie tak długo, jak długo się tu zatrzymamy. No a co można robić, gdy jesteśmy pośrodku niczego, w dodatku na drzewie, z grupką innych podróżników?
Imprezować oczywiście! Treehouse Hostel jest bardziej barem niż hostelem. Oferuje, owszem, miejsca noclegowe. Jednak tylko niewielki procent z tych, którzy przychodzą na imprezę, zostają na noc. Hostel oferuje darmowy autobus z i do Granady w godzinach wieczornych, co sprawia, że staje się on alternatywą dla barów w mieście. Świadomość oddalenia od cywilizacji tworzy niesamowitą atmosferę. Stąd nie możemy bowiem uciec do następnego baru. Nie pozostaje nam nic innego jak rozluźnić się i zintegrować z obecnym tu towarzystwem.
W Treehouse Hostel możemy spać w hamaku, prywatnym pokoju lub dormitorium. Hamak jak to hamak: średnio wygodny, ale jednak pociągający. Ma w sobie coś z idyllicznego marzenia podróżnika. Tutaj dodatkową atrakcją jest samo miejsce. Platformę z hamakami z imprezowym domkiem łączy bowiem… most linowy! Taka trasa to z pewnością unikatowy powrót „do domu”. Prywatny pokój tez jest niezłym wyborem. Okazuje się bowiem być małym, prywatnym domkiem na drzewie. Chcesz iść spać? Śmigaj po drabinie do góry! To tylko jakieś trzydzieści metrów. Domitorium z kolei jest jednym wielkim rozczarowaniem. Z domkiem na drzewie nie ma bowiem nic wspólnego. Dzielony pokój okazuje się być w normalnym, drewnianym budynku. W domku na drzewie jest jedynie impreza.
Którego miejsca byś nie wybrał, wizyta w toalecie zawsze okaże się być eskapadą. Z hamaku do łazienki docieramy przez most linowy. Z prywatnego domku zejść musimy kilkadziesiąt szczebli w dół po drabinie. Z dormitorium będziemy wspinać się kilkaset metrów w górę po kamienistej ścieżce. Łazienka umiejscowiona jest tak, że prysznic, mycie zębów czy zwykłe napełnienie butelki woda staje się wielką wyprawą. Kilka razy w nocy będziemy więc przeklinać na tę cholerną łazienkę. Ale cóż zrobić, w końcu nie co dzień śpi się w domku na drzewie!
Prawie jak w domu
Hostele są fajne. Hostele z pomysłem jeszcze lepsze. Niemal zawsze oferują ciekawe towarzystwo i porcję pozytywnej energii. Czasem jednak mamy ochotę na coś innego. Chcemy po prostu poczuć się jak w domu. Poszwendać się po kuchni, powygibywać się na sofie w salonie. Uciec od tłumu i spędzić czas w bardziej kameralnym gronie. Tylko jak to zrobić będąc za siedmioma morzami i za siedmioma górami?
Tu z pomocą przychodzi Couchsurfing, internetowa platforma łącząca tubylców z podróżnikami. Otwarci na świat lokalsi udostępniają wojażerom to, co mogą. Czasem będzie to materac, czasem prywatny pokój, a czasem kanapa w salonie. W zamian liczyć mogą na kilka drinków i garść opowieści z dalekiego świata.
Mój pierwszy couchsurfing zaliczyłam w mieście Leon (Nikaragua). Początkowo byłam zestresowana. No bo jak to tak: iść spać do kogoś obcego? Jak się zachować? Co przynieść? Mam spędzić z gospodarzami kilka godzin czy może lepiej ulotnić się na cały dzień i wrócić późnym wieczorem? Jak to rozegrać, żeby nie być niegrzecznym, ale i nie przeszkadzać? A co jeśli mi się nie spodoba? Albo, jeszcze gorzej, IM się nie spodoba?
Było więc mnóstwo wątpliwości. Wszystkie jednak odeszły w chwili, gdy przekroczyłam próg domu. Mój gospodarz, dwudziestoczteroletni Nikaraguańczyk przywitał mnie jak dobrego przyjaciela. Na początek zostałam zasypana stertą pytań o podróż, stan dróg i ogólne samopoczucie. Niewiele później przedstawił mnie rodzinie i znajomym. Ale właściwie nie musiał. Wszyscy wiedzieli kim jestem, jak się nazywam i na jak długo się zatrzymam. A „wszystkich” było ponad dwadzieścia osób.
Franco, mój gospodarz, spędzał ze mną praktycznie każdy wolny czas. Był więc czas na wypad na plażę i na spacer po mieście. Zaliczyliśmy drinki w najlepszych barach w mieście i rajd po budkach z najsmaczniejszym jedzeniem w okolicy. Byliśmy razem na procesji kościelnej i na volcano boarding… Znaliśmy się raptem dwa dni, a ja czułam się jak w domu starego, dobrego przyjaciela.
No bo przecież masz przyjaciół na całym świecie. Niektórych tylko jeszcze nie spotkałeś.
Treehouse hostel, czyli hostel w domku na drzewie. |
Czy raczej: impreza w domku na drzewie. |
Droga do hamaków. |
Hamakownia na wysokości. |
Prywatny domek. |
Dormitorium. Też miało być na drzewie! Tymczasem jednak trzeba zadowolić się palami. |
Toaleta? Czeka Cię mała eskapada. |
gdzieby tu zawiesić ręcznik? Może na… gałęzi. Prysznic też wpisuje się w klimat tego miejsca. |
Mój pierwszy cuochsurfing. U Franco w Leon (Nikaragua). |
Prawie jak w domu. |
Z gospodarzem. |
1 KOMENTARZ
Another interesting read ?