Wizytę w Hondurasie zaczynam od wolontariatu w centrum jogi. To mały, familijny biznes, który narodził się z pasji do jogi. Rodzina Nazar, u której się zatrzymuję, od lat fascynuje się jogą. Para w wieku pięćdziesiąt- sześćdziesiąt lat i czwórka dorosłych już dzieci – wszyscy mają niezłego bzika na punkcie jogi. Codziennie ćwiczą i medytują. Są w stanie wygiąć się pod dowolnym kątem zachowując przy tym uśmiech na twarzy. Prowadzą również zajęcia. Poza jogą jogą jest joga aero, joga dla emerytów i dla kobiet w ciąży. Brakuje chyba tylko jogi dla psów. Oprócz tego szkolą trenerów, organizują seminaria i jeżdżą na warsztaty. Czasem będą to warsztaty w okolicy, czasem jednak trzeba będzie się wybrać aż do Tajlandii czy do RPA. Nie ważne jak daleko. Jeśli są to warsztaty godne zainteresowania, oni na pewno tam będą. Całą rodziną.
W tym pełnym harmonii jogo-świecie istnieją jednak całkiem przyziemne problemy. Trzeba bowiem posprzątać, ugotować i umyć naczynia. Czasem trzeba też coś wyczyścić i pomalować. I te zadania spadają na moje ręce. Kolejne dni spędzam na wyginaniu się pod różnymi dziwnymi kątami (no dobra, próbuję. Do tej sześćdziesięcioletniej babeczki jeszcze mi wiele brakuje) i na pomaganiu w czym tylko można. Najlepsze zadanie dostaję jednak na sam koniec.
-Co mogę dzisiaj zrobić?
-To może pomalujecie ten pokój?
-Hmm. Wczoraj zużyliśmy już większość farby. Obawiam się, że nie starczy na cały pokój.
-Wiesz co? Udekorujcie go.
-To może pomalujecie ten pokój?
-Hmm. Wczoraj zużyliśmy już większość farby. Obawiam się, że nie starczy na cały pokój.
-Wiesz co? Udekorujcie go.
Że co? Stanęłam jak wryta. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. Mamy UDEKOROWAĆ, tak? Nie żebym nie lubiła wyzwa, ale ostatni raz coś wspólnego z zabawą w artystę to jak miałam w podstawówce na lekcji plastyki. Ja jestem ekonomistą, mój kolega inżynierem. Najlepsze, co możemy zrobić w tej sytuacji to policzyć, na pokrycie jakiej powierzchni starczy farba.
Mimo to kilkanaście minut później jesteśmy w małym, okrągłym pokoiku z wiadrem farby, kilkoma pędzlami i z nieszczęsnym zadaniem popełnienia jakiejś sztuki. Stoję w pędzlem w ręce i gapię się na białe ściany. Zastanawiam się, czy lepiej narysować chmurkę czy słoneczko. Te dwie rzeczy dość dobrze opanowałam na lekcjach plastyki. Nagle jednak przypominam sobie o sztuce nowoczesnej.
-Kojarzysz tych artystów, którzy rzucają balonami z farbą na ścianę? Albo po prostu pluskają farbami różnych kolorów na płótno – dopytuję zainspirowana.
-Chcesz zrobić to samo?
-Niektóre z tych obrazów uważane są za prawdziwe dzieła sztuki!
-Tak, tak. I my też możemy być jak Picasso. Czyli co, pluskamy tą farbą po wszystkich ścianach?
-Lepiej! Ja ustawię się na tle ściany, a ty możesz rzucać farbą naokoło. W ten sposób pozostanie biały ślad sylwetki otoczony kolorowymi zaciekami.
-A gdybyś tak ustawiła się w jednej z pozycji jogi?
-Chcesz zrobić to samo?
-Niektóre z tych obrazów uważane są za prawdziwe dzieła sztuki!
-Tak, tak. I my też możemy być jak Picasso. Czyli co, pluskamy tą farbą po wszystkich ścianach?
-Lepiej! Ja ustawię się na tle ściany, a ty możesz rzucać farbą naokoło. W ten sposób pozostanie biały ślad sylwetki otoczony kolorowymi zaciekami.
-A gdybyś tak ustawiła się w jednej z pozycji jogi?
Wyginam się jak mogę. Próbuję przylgnąć do ściany, ale ponieważ pokój ma kształt kopuły, wcale nie jest to łatwe. Farba pluska mi na twarz. Nogi się trzęsą. Ręce zresztą też. Na zajęciach było tak łatwo, 30 sekund i koniec. A teraz? Czy to się musi tak dłużyć? Zaciskam zęby. Czego się nie robi dla sztuki. Plusk, plusk, plusk. Na ścianę, na nogi, na głowę, na ścianę. Stoję na jednej nodze jak bocian próbując jednocześnie przyjąć łuk kopuły. Boli! Sztuka, sztuka, myśl o sztuce. Auu! Nogi (a właściwie noga) nie przestają się trzęść. Sztuka, sztuka, to w imię sztuki…
-Koniec! – oznajmia dumnie kolega.
Oddalam się od ściany i zerkam na nasze dzieło. Białą plamę otaczają zielone zacieki.
-Julio, tu nic nie widać. Trzeba odrysować kształt sylwetki – komentuję.
-No dobra, to się ustawiaj.
Oddalam się od ściany i zerkam na nasze dzieło. Białą plamę otaczają zielone zacieki.
-Julio, tu nic nie widać. Trzeba odrysować kształt sylwetki – komentuję.
-No dobra, to się ustawiaj.
Och, i po co ja to powiedziałam! Znowu muszę się wygiąć… No dobra. Mus to mus. Staję więc na jednej nodze i przytulam się do ściany. Lekko pochylam plecy (przeklęta kopuła!) i zaciskam zęby. Pozwalam Julio bawić się w malarza. Byle nie za długo! Nie jestem przecież joginem.
Kilka upadków i kilkanaście przekleństw później nasze dzieło jest gotowe. Białe ściany, Wygięte w dziwnych pozach sylwetki i zacieki zielonej farby. To jedna z tych rzeczy, wobec których nie można pozostać obojętnym (zwłaszcza, gdy jest to w twoim domu). Może się spodobać, a może nas całkowicie odrzucać. My jesteśmy zachwyceni. A właściciele? Cóż, zobaczymy…
Aktualizacja:
Tydzień później dzwonimy do właścicieli.
-Widzieliście naszą dekorację na ścianie? Co myślicie?
-Nie, nie mieliśmy jeszcze czasu, by tam podejść. To był bardzo intensywny tydzień.
Nie mieli czasu! Przez tydzień! Chyba jednak nie wyszło tak rewelacyjnie. Czyli że wcale nie jestem takim Picassem?
Tydzień później dzwonimy do właścicieli.
-Widzieliście naszą dekorację na ścianie? Co myślicie?
-Nie, nie mieliśmy jeszcze czasu, by tam podejść. To był bardzo intensywny tydzień.
Nie mieli czasu! Przez tydzień! Chyba jednak nie wyszło tak rewelacyjnie. Czyli że wcale nie jestem takim Picassem?
Poranna sesja jogi. |
Futurystyczny kompleks o urokliwej nazwie Yoga’s Garden |
Właściciele. Żebyście widzieli jak oni się wyginają. I to w tym wieku! |
Malujemy! |
Ostatnie poprawki. |
I gotowe! |
No chyba że się wymyśli kolejną pozę. |
Odrobina farby na koniec.I gotowe! |
Artysta i jego dzieło. |
1 KOMENTARZ
innowacyjnie :))