Salwador. Ruta de las flores. A dokładniej miasteczko o wdzięcznej nazwie Juayua. Główną atrakcją tego miejsca (oprócz kawiarni) są okoliczne wodospady. Oddalone o godzinę marszu, są łatwo dostępne dla każdego. Czy inaczej: mogłyby być, gdyby nie był to Salwador. I gdyby na każdym kroku nie powtarzano ci, że wychylenie nosa zza drzwi wiąże się z niebezpieczeństwem.
W taki właśnie nastrój wprawia mnie obsługa hostelu. Opowieści mijanych na ulicy lokalsów tylko go nakręcają. „Nie chodź tam. Tam grasują rabusie”. „Nie idź siam. To niebezpieczne!”. „Wodospady? Napadną Cię”. Te same zdania powtarzają się wielokrotnie. Zmienia się tylko ich kolejność.
Opowieści te dzielę przez dwa. Jestem przecież w miasteczku turystycznym. Wiele z ostrzegających mnie osób po kilku minutach oferuje wynajęcie przewodnika. Używając mieszanki słów „zbóje”, „niebezpiecznie” i „napaść”, pilnie próbują mnie przekonać, że nad wodospady udać się można tylko z przewodnikiem.
To jednak nie wchodzi w grę. Wynajęcie przewodnika na spacer po jasno oznaczonej trasie uważam za zbędny luksus. Postanawiam wszystkie wartościowe rzeczy zostawić w hostelu i sama udać się nad wodospad. W najgorszym wypadku ryzykuję utratę ręcznika. Pozostaje tylko dopytać się o drogę.
-Jak mogę dojść nad okoliczny wodospad? – dopytuję obsługę hostelu.
-Chcesz iść nad wodospad? Dzisiaj?
-Tak. Którędy prowadzi trasa?
-Grupka z przewodnikiem wyrusza o 10.00.
-Nie, nie chcę iść z przewodnikiem. Jak dotrzeć na miejsce?
-Chcesz iść sama? Ale to niebezpieczne… – w tym miejscu zaczyna się znany mi już monolog będący mieszanką słów „zbóje”, „napaść” i „niebezpiecznie”.
-Którędy prowadzi trasa? – wypytuję dalej, mając coraz silniejsze przekonanie, że Salwadorczycy boją się nawet własnego cienia.
-Musisz iść na północ i dalej prosto –słyszę. Świetnie. Wiem już wszystko. Dokładnie tak precyzyjnego opisu mi było trzeba.
-Czyli wychodząc z hostelu idę w lewo? – próbuje nadać sens poprzedniej wypowiedzi.
-Idziesz pod górkę i dalej prosto – precyzuje recepcjonista. Ja z kolei zastanawiam się czy on tak na serio czy może się ze mnie nabija. – Ale najlepiej poproś o pomoc policję.
-Policję? – pytam zdziwiona.
-Tak, tak policję. Są dwie przecznice dalej.
-Chcesz iść nad wodospad? Dzisiaj?
-Tak. Którędy prowadzi trasa?
-Grupka z przewodnikiem wyrusza o 10.00.
-Nie, nie chcę iść z przewodnikiem. Jak dotrzeć na miejsce?
-Chcesz iść sama? Ale to niebezpieczne… – w tym miejscu zaczyna się znany mi już monolog będący mieszanką słów „zbóje”, „napaść” i „niebezpiecznie”.
-Którędy prowadzi trasa? – wypytuję dalej, mając coraz silniejsze przekonanie, że Salwadorczycy boją się nawet własnego cienia.
-Musisz iść na północ i dalej prosto –słyszę. Świetnie. Wiem już wszystko. Dokładnie tak precyzyjnego opisu mi było trzeba.
-Czyli wychodząc z hostelu idę w lewo? – próbuje nadać sens poprzedniej wypowiedzi.
-Idziesz pod górkę i dalej prosto – precyzuje recepcjonista. Ja z kolei zastanawiam się czy on tak na serio czy może się ze mnie nabija. – Ale najlepiej poproś o pomoc policję.
-Policję? – pytam zdziwiona.
-Tak, tak policję. Są dwie przecznice dalej.
Dalsza rozmowa nie ma sensu. Mam wrażenie, że mój rozmówca i ja mówimy innymi językami. Z jego wskazówek zrozumiałam tylko tyle, że policja. Pomysł wydaje się absurdalny. No bo co policja ma wspólnego z wodospadami? Udaję się jednak na komisariat. Może gdy już mnie wyśmieją, to pokażą mi chociaż drogę.
Wchodzę na komisariat. Tłumaczę, o co mi chodzi. Czekam. Z kimś tam trzeba porozmawiać. Czekam więc dalej. Trochę mi się dłuży. Wychodzę na kawę. Wracam. Czekam i czekam. Aż tu nagle:
-Idziemy! – obok mnie nagle wyrasta czterech uzbrojonych policjantów.
-Ale… Jak to?
-Chciałaś iść nad wodospady, tak? No to idziemy! Samochód już czeka.
-I panowie w czwórkę ze mną pójdą? – dopytuję zdziwiona.
-Nie, nie. Tylko nasza dwójka. Koledzy są na patrolu i podwiozą nas na miejsce.
-Teraz? Tak od razu? – pytam, nie mogąc uwierzyć, że można
-A na co czekać? Idziemy?
-Idziemy! – obok mnie nagle wyrasta czterech uzbrojonych policjantów.
-Ale… Jak to?
-Chciałaś iść nad wodospady, tak? No to idziemy! Samochód już czeka.
-I panowie w czwórkę ze mną pójdą? – dopytuję zdziwiona.
-Nie, nie. Tylko nasza dwójka. Koledzy są na patrolu i podwiozą nas na miejsce.
-Teraz? Tak od razu? – pytam, nie mogąc uwierzyć, że można
-A na co czekać? Idziemy?
Pół godziny później wspinam się po okolicznych trasach w towarzystwie dwóch policjantów. Moises idzie tuż przede mną. Giovanni dwa kroki za mną. Z początku czuję się nieco niezręcznie. Poszłam tylko zapytać o drogę, a skończyłam ciągnąc za sobą przez pół dnia dwóch funkcjonariuszy policji… Od moich towarzyszy dowiaduje się jednak, że to całkiem normalne. W tym malutkim miasteczku jest aż stu policjantów. Większość z nich dedykowana jest właśnie do pomocy turystom. Moises i Giovanni nie pierwszy i nie ostatni raz eskortują kogoś na tej trasie. Kilka razy w tygodniu towarzyszą turystom w wypadach nad wodospady, laguny i w góry. „Policja w Salwadorze jest właśnie po to, by chronić przyjezdnych. W wielu miejscach jest niebezpiecznie, w zagranicznych mediach wciąż słychać o przestępczości w Salwadorze. Nasz kraj na wiele do zaoferowania, ale turyści boją się przyjeżdżać. Koniec końców cierpi na tym cała gospodarka” – tłumaczą. Mają rację. Podróżując zatrzymałam się w kilku rożnych hostelach. Wszystkie były niemal puste.
Moises i Giovanni okazują się całkiem ciekawym towarzystwem. Rozmawia nam się bardzo dobrze. O pracy w policji, o lokalnej kuchni, o ich rodzinach, o moich wojażach. Maszerujemy, opowiadamy anegdotki, robimy wspólne zdjęcia. Selfie tu i selfie tam. Traktuję ich jak dwóch kolejnych towarzyszy podróży. Jednak tylko do czasu. Gdy docieramy nad wodospady, wskakuję do wody. Moises i Giovanni pozostają jednak na brzegu. Próbuję ich przekonać, by weszli do rześkiej wody. Bezskutecznie. Są na służbie i kąpiele nie wchodzą w grę. Wtedy dociera do mnie, że to nie są kolejni znajomi na wakacjach. To ludzie, którzy wykonują swoja pracę. A w tym momencie ich zadaniem jest przyglądanie się jak ja pluskam się w wodzie.
Tak, czuję się bardzo, bardzo niezręcznie.
Radiowóz i czterech policjantów. W takiej obstawie udaję się na miejsce. |
Do samych wodospadów towarzyszy mi już „tylko” dwóch. Jeden przede mną… |
…i jeden za mną. |
Po pół godzinie z lasu wyłanają się wodospady. |
Zachwycają. |
I zapraszają do kąpieli. |
Jednak tylko mnie. Moi towarzysze zostają na brzegu, bacznie mi się przygladając. Czuję się przynajmniej dziwnie. |
Panowie wykazują się niebywałą cieprliwością w czasie, gdy robię dwusetne ujęcie tego samego strumienia. |
Z moją eskortą: Moisesem i Giovannim. |
3 KOMENTARZE
Woooow!!!!!!!! Coś krótki ten post, dopiero co się rozkrecalam a tu już koniec Plus za mało zdjęć! Wow jesteś niesMowita!!!!!!! Jak wrócisz dostaniesz kopIKO!!!!! za to że chciałaś iść sama!!!!
Już się poprawiam. Zdjęcia panów policjantów na tle wodospadów rzeczywiście warto zobaczyć 😉
No pięknie 🙂 Więcej zdjęć! Woow ! Dziękuje 🙂