Isla Coiba to druga największa wyspa na Pacyfiku. Tak przynajmniej lubią się chwalić Panamczycy. Dla mnie jednak jest malutka. Ot, długi na kilkanaście kilometrów kawałek lądu pokryty gęstym lasem. Ten mały obszar oferuje jednak niesamowite bogactwo fauny i flory. To właśnie ze względu na ogromną różnorodność występujących tu gatunków Isla Coiba uznawana jest za jeden z najpiękniejszych (i najciekawszych) zakątków Panamy. Położona zaledwie kilkanaście kilometrów od brzegu Panamy, stanowi popularny cel wycieczek miłośników przyrody.
W przeciwieństwie do archipelagu San Blas, Isla Coiba jest niezamieszkana. Większość turystów przyjeżdża tu na jednodniowe wycieczki. Na wyspie nie ma prawie żadnej infrastruktury, więc na dłuższy pobyt trzeba zabrać ze sobą wszystko, co konieczne, zaczynając na namiocie, a na zapasach wody kończąc. Tylko nieliczni decydują się zostać na wyspie dłużej. Tereny te pozostają więc pod bardzo niewielkim wpływem człowieka. Stąd też ogromna różnorodność występujących tu gatunków zwierząt.
Po godzinie jazdy motorówką (tak, wytrzęsło mnie za wszystkie czasy) docieramy wreszcie do wybrzeża wyspy. Na początek jednak coś małego. Zatrzymujemy się na wyspie, nie wysepce, zwanej Granito d`Oro. Ten skrawek lądu ma raptem kilka metrów długości. I wcale nie jest szerszy. To chyba najmniejsza plaża, na jakiej kiedykolwiek byłam. Jest urokliwa. Ale nie przyjechaliśmy tu, by leżeć na plaży. Chwytam więc maskę do nurkowania i zanurzam się pod wodę. Pierwsze, co urzeka to błękit wody. W drugiej kolejności zauważam białe korale pokrywające morskie dno. Dopiero po chwili dostrzegam pływające wokół rybki. Podobają mi się zwłaszcza te czarne z pomarańczowym paskiem. Ale skubane nie chcą pozować do zdjęć. Płynę więc dalej, próbując złapać kolejne. Idzie mi kiepsko. Płynąc dalej natykam się na coraz nowe gatunki. Czy raczej: kolory. Są więc rybki srebrzyste i żółciutkie. Trafiło się też kilka fioletowych. I to wszystko tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Podziwiam więc korale i rozglądam się za rybkami. Płynę pomału, okrążając wyspę. Ooo. Ta jest wielka. Ale… To chyba nie ryba. Nie ten kształt. To żółw! Długi może na 70 centymetrów, płynie wolniutko do góry. Dosłownie dwa, trzy metry ode mnie. I wcale mu to nie przeszkadza.
Wyjście na plażę też zaskakuje. Na piasku jest pełno malutkich muszelek. Białych, szarych, złocistych. Tylko… one się ruszają. Każda muszelka ma ledwie widoczne nóżki i przemieszcza się to w lewo, to w prawo. To kraby. Mikroskopijne kraby. Nie mierzą więcej niż centymetr czy dwa. Ale nóżkami przebierają równo! Bardzo dziwne wrażenie, gdy widzisz pokryta muszlami plażę, która… się rusza.
Po kilku godzinach nurkowania przychodzi czas na wymianę wrażeń. Korale i rybki widzieli wszyscy. Ktoś inny też widział żółwie. Jednemu udało się zobaczyć rekina. Moja pierwsza myśl: „Ooo. Super! Może też mi się uda?”. Dopytuję więc, gdzie dokładnie to było. Po prostu popłynę w tym samym kierunku i pokrążę w tej okolicy. A nuż będą gdzieś niedaleko. Po chwili jednak entuzjazm mija. Przecież ja wcale nie mam ochoty na spotkanie z rekinem. A już na pewno nie sam na sam. Żółwie są fajniejsze. Zresztą, sami zobaczcie!
Granito d’oro, czyli wyspa trzy na trzy |
Pierwszy podwodny widok |
Żółw! Tam jest żółw! |
Te muszelki się ruszają! |
A co my tu mamy? |
2 KOMENTARZE
Cudowne <3 Czym robiłaś zdjęcia?
zgaduje – aparatem