Kilka dni w pośrodku lasu tropikalnego? Spanie w miejscu, które ze wszystkich stron otacza ściana lasu? I to wszystko bez konieczności wielogodzinnej wędrówki z namiotem, zapasem wody i butlą gazu? Brzmi nieźle. To wszystko proponuje hostel Lost and Found.
Lost and found to hostel położony dosłownie pośrodku niczego. Znajduje się gdzieś w połowie drogi miedzy Boquete a Bocas del Toro, dwoma najbardziej turystycznymi miejscowościami Panamy. Żeby go odnaleźć wypatruję przy trasie tabliczki ze znakiem „kilometr 42”. Kierowca autobusu też coś słyszał, razem mamy więc szanse na dobre zlokalizowanie hostelu. To chyba tu. Wysiadam na jakimś pustkowiu. Na lewo zielona dolina, na prawo ściana lasu. Drogowskaz informuje, że Lost and Found znajduje się gdzieś w tej ścianie lasu.
Pada. Trasa jest śliska. Ponadto jest już ciemno. Na plecach mam jakieś 10 kg, mój cały dobytek. W rękach balansują siatki z jedzeniem. Cóż, mam nadzieję, że hostel nie jest daleko. Tam przynajmniej będzie ciepło i sucho. Idę więc na przód. O! Jest! Nie sądziłam, że trasa jest tak krótka! To chyba ta niedawna eskapada na Wulkan Baru tak zmienia perspektywę. W porównaniu w sześciogodzinną nocną wędrówką, hostel położony był o rzut beretem.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że nie jest tu ani ciepło, ani sucho. Hostel to kilka domków porozrzucanych po lesie. Do łazienki, salonu czy kuchni trzeba więc przejść kilkadziesiąt metrów. Gdy leje jak z cebra, nawet wyjście do toalety kończy się przemoczeniem do suchej nitki. Do tego wieje tak mocno, że mokniesz nawet w zadaszonych miejscach. Żeby było weselej, w hostelu od wczoraj nie ma prądu. Właściciele są chyba jednak przyzwyczajeni do takich sytuacji. Mają bowiem własny, napędzany benzyną generator. Nie jest zbyt wydajny, można zapomnieć o działających lodówkach, świetle w łazience czy ciepłym prysznicu. Wystarczy jednak by na kilka godzin zapewnić prąd w jednym z domków, który jest dziwnym połączeniem baru z salonem.
W tym miejscu spędzamy (ja i cała reszta za hostelu) czas w oczekiwaniu aż trochę się rozpogodzi. Sympatycznie by było przejść się po okolicy. Las równikowy, góry, wodospady. To wszystko jest niemal na wyciągnięcie ręki. Niechże tylko przestanie lać jak z cebra! Dzisiaj już chyba nie będzie lepiej. Może jutro.
Jutro nie było jednak lepsze. Ubrania, które przemokły wczoraj wcale nie chcą schnąć. Jest mokro, wietrznie i zimno. Pada tak mocno, że widoczność wynosi zaledwie kilka metrów. Przed nami podobno jest jakaś dolina. Widać jednak tylko białą chmurę. Prądu w dalszym ciągu nie ma. Jakoś wcale mnie to nie dziwi. Cóż, to idealny dzień na gry towarzyskie. Deszczowe dni integrują jak nic innego. Wszyscy razem gramy w Jengę i Cards Against Humanity. Brak internetu sprzyja zaangażowaniu. Jest wesoło, nie powiem. Ale ten świat za drzwiami aż się prosi, by zostać odkrytym! Po cichu liczę więc, że jutro będzie lepiej. No bo ile może tak bez przerwy padać?
Nie było lepiej. Było jeszcze gorzej. Jeśli to w ogóle możliwe. Zmywam się stąd. Jadę szukać słońca.