Przez ostatnie kilka dni mam problemy z oczami. Pieką, są zaczerwienione i łzawią na widok światła. I jakoś nie chcą poprawić swojego stanu na moje usilne prośby. Póki co, odstawiam więc na bok soczewki kontaktowe. A okulary? Okulary gdzieś tu były. Powinny być na dnie plecaka… Nie ma? Jak to nie ma? Że co???
Wygląda na to, że jestem zmuszona odkrywać Kostarykę na wpół ślepa. Nie jest tragicznie. Nie rozpoznaję może twarzy, ale widzę, że na ulicy są ludzie. Nie dostrzegam jednak ukrytych w gałęziach drzew ptaków ani biegających po kamieniach jaszczurek. A szkoda, bo podobno znajdującym się w pobliżu parku narodowym Corcovado pełno jest różnych zwierząt. Mówią nawet, że to najbardziej biologicznie intensywne miejsce na Ziemi. Ale co z tego? W tych okolicznościach wypad tam nie ma większego sensu. Mogą mi pokazywać palcem tukany, czaple i inne quetzale, a ja i tak ich nie zobaczę. One są przecież takie malutkie… Potrzebuję czegoś większego. Coś, co mogłabym mimo wszystko dojrzeć. Hmm. Co by tu… Wiem! Góry! Pasm górskich ciężko nie dostrzec. Nawet moje zaczerwienione oczy powinny dać radę.
Najbliższe pasmo górskie to Cordilliera de Talamanca. Jedynym wartym uwagi szczytem jest Cerro Chirripo. Na wszystkie inne można wjechać samochodem… Cerro Chirripo okazuje się jednak być nie lada wyzwaniem. Ta wznosząca się na 3900 metrów n.p.m. góra jest najwyższym szczytem Kostaryki. I można się na nią wspiąć. Więcej informacji nie potrzebuję. Jadę!
Moim celem jest położona u stóp Chirripo miejscowość San Gerardo de Rivas. Tam planuję odpocząć, zaopatrzyć się w prowiant i kolejnego dnia ruszyć w drogę. Trasa jest długa i żmudna. Na górę jest jakieś 14 kilometrów. Różnica poziomów wynosi ponad 2500 metrów. Nie, nie ma szans przejść tej trasy w jeden dzień. Po górach chodzę sporo, a i tak najwięcej w ciągu jednego dnia udało mi się wspiąć 1700-1800 metrów. I już przy takiej deniwelacji przez ostatnie godziny trasy człowiek tylko modli się, by wreszcie być w domu.
Na trasie jest jednak schronisko. Zaledwie godzinę drogi od szczytu. Świetnie! Czyli mogę zatrzymać się tam na noc i na szczyt wyjść kolejnego dnia. To jednak szmat drogi. Dobrze by było zarezerwować łóżko. Po ośmiu godzinach marszu ostatnia rzecz jaką chcesz usłyszeć to to, że nie ma miejsca. To jednak załatwię na miejscu, w San Gerardo.
By dać sobie czas na przygotowania, z Drake wyruszam jeszcze przed wschodem słońca. O czwartej nad ranem już jestem w autobusie. I jest mi tam całkiem dobrze. Mogłabym spać w tym klekotającym busie aż do południa. Konieczność przesiadki krzyżuje jednak moje plany. Jeszcze tylko pięć godzin w tym busie, półtorej w kolejnym i będę na miejscu.
Faktycznie. Po dziewięciu godzinach jazdy jestem na miejscu. Jest dopiero 13:00, a ja jestem wykończona. Motywacja jednak bierze górę. W pobliżu jest kilka hosteli, wystarczy pięć minut marszu, by do jakiegoś dotrzeć. Ale jest jeszcze jeden, tuż przy wyjściu na szlak. Jednak dotarcie tam to półtora kilometra marszu pod górę. Z dużym, dziesięciokilogramowym plecakiem. Motywacja dzielnie walczy ze zmęczeniem. Koniec końców, tego, co przejdę dzisiaj, nie będę musiała pokonywać jutro. Idę! 1:0 dla motywacji.
Cała mokra docieram do hostelu. Moje ubrania kleją się dosłownie do wszystkiego. Marzę tylko o prysznicu i łóżku. Nie ma jednak tak łatwo! Przy zameldowaniu dowiaduję się, że aby wyjść na Cerro Chirripo potrzebuję pozwolenia administracji tutejszego parku narodowego (jedyne 15 dolarów za dzień). Dopiero mając odpowiednie pozwolenie mogę zrobić rezerwację w schronisku. Aaa! Administracja zamyka za godzinę. I znajduje się tuż na przeciwko przystanku autobusowego.
Świetnie. Po prostu świetnie. To ja się tu wspinam przez czterdzieści minut, tylko po to, by teraz pędzić z powrotem na dół? Ehh. Mogę sobie narzekać i marudzić, ale nie za bardzo mam na to czas. Wrzucam więc do pokoju mój plecak, biorę portfel i spiesznym krokiem udaję się z powrotem w stronę miasta. Pół godziny później jestem już w odpowiednim urzędzie.
-Dzień dobry. Chcę iść jutro na Cerro Chirripo. Czy tutaj mogę dostać odpowiednie pozwolenie?
-Tak, ale pozwoleń już nie wydajemy.
-Jak to?
-To park narodowy. By nie zakłócić równowagi biologicznej, wydajemy tylko pięćdziesiąt pozwoleń na dany dzień. Na jutro nie ma już wolnych miejsc.
-Ojj. To nie dobrze. Bardzo chciałabym wyjść na tę górę. Mówią, że jest taka piękna. Czy nic się nie da zrobić? – próbuję zagadać faceta. Po cichu liczę, że sposób „pan na pewno coś może zrobić” zadziała. Ale nie działa. W odpowiedzi słyszę, że góra jest ładna, i to bardzo. No i dlatego tak wielu turystów chce się na nią wspiąć. Wszystkie pozwolenia wydane są aż do połowy marca. Mogę wypełnić aplikację i dostać jedno na za miesiąc. – Yyy. Nie, za miesiąc to nie. Dziękuje panu bardzo.
-Dzień dobry. Chcę iść jutro na Cerro Chirripo. Czy tutaj mogę dostać odpowiednie pozwolenie?
-Tak, ale pozwoleń już nie wydajemy.
-Jak to?
-To park narodowy. By nie zakłócić równowagi biologicznej, wydajemy tylko pięćdziesiąt pozwoleń na dany dzień. Na jutro nie ma już wolnych miejsc.
-Ojj. To nie dobrze. Bardzo chciałabym wyjść na tę górę. Mówią, że jest taka piękna. Czy nic się nie da zrobić? – próbuję zagadać faceta. Po cichu liczę, że sposób „pan na pewno coś może zrobić” zadziała. Ale nie działa. W odpowiedzi słyszę, że góra jest ładna, i to bardzo. No i dlatego tak wielu turystów chce się na nią wspiąć. Wszystkie pozwolenia wydane są aż do połowy marca. Mogę wypełnić aplikację i dostać jedno na za miesiąc. – Yyy. Nie, za miesiąc to nie. Dziękuje panu bardzo.
Pozwolenie, by iść w góry? Kwoty na szlaki górskie? Rezerwacja miejsca na szlaku? Co to ma być? Toż to jakaś groteska. Najlepsze jednak dopiero przede mną. W filii schroniska dowiaduję się, że pozwolenia wcale nie są sprawdzane przy wejściu na szlak. Bez papierów można spokojnie dostać się na teren parku (i to bez skakania przez płot). ALE. Bez pozwolenia nie można zarezerwować miejsca w schronisku. Ani w ogóle się tam zatrzymać. Absurd. Istny absurd.
Jestem wściekła. Naprawdę napaliłam się na tę górę. W dodatku wszyscy, których spotykam są tu tylko w jednym celu: zdobyć Cerro Chirripo. Każdy jest podekscytowany nadchodzącą wyprawą. Ewentualnie dumny ze świeżo zakończonej wędrówki. A ja nie mogę dostać jednego papierka, który mi to umożliwi! Mało tego. Musiałam przejechać czterysta kilometrów, żeby się tego dowiedzieć. Agr!
Wszystko mnie drażni. A już najbardziej te zadowolone twarze schodzących z Chirripo piechurów. Nie, nie chcę ich oglądać ani chwili dłużej. To kiedy odjeżdża stąd najbliższy autobus?
Namiastka widoku. Tam NIE weszłam. |