Jak to w tropikach, znaczną część Ameryki Śrrodkowej pokrywa las równikowy. Ten kojarzy się nam przede wszystkim z gorącym, parnym klimatem i wielkimi, płaskimi połaciami zieleni. Dżunglę wyobrażamy sobie jako gęsty las na płaskim terenie. Żadne tam wzniesienia czy pagórki. W dżungli jest po prostu płasko. Jednak wiele tropikalnych krajów ma bardziej urozmaiconą rzeźbę terenu. Nie brakuje tu obszarów górskich. A zatem, co się dzieje, gdy las równikowy napotka na góry?
Wraz z wysokością powietrze nie przestaje być bardzo wilgotne. Robi się za to chłodniej i wietrzniej. Wystarczy dodać do siebie te dwa czynniki i mamy nieustanną kondensację pary wodnej. Mgła jest tu zjawiskiem codziennym. Stąd też wyżej położone lasy tropikalne określa się mianem lasów mglistych.
Położone na północy Kostaryki Monteverde znane jest właśnie z mglistych lasów. Już przy osiedlaniu się, mieszkańcy tego malutkiego miasteczka zadbali, by otoczyć ochroną okoliczne lasy. Kilku zmotywowanych przybyszy zaczęło kupować okoliczne ziemie po to, by nie robić z nimi nic. Jednocześnie pilnowali, by negatywny wpływ miasteczka Monteverde na pobliskie lasy był minimalny. Z czasem inicjatywa ta rozrosła się w całkiem spory rezerwat przyrody. Prywatny rezerwat przyrody.
Do rezerwatu przyjeżdżam wcześnie rano. Pierwsze, co mnie uderza, to sama koncepcja biznesowa. Jestem zdumiona, że na rezerwacie przyrody można całkiem nieźle zarobić. Dwu-trzygodzinny spacer po lesie kosztuje 15$ od łebka. Jest siódma rano. O tej tej porze nie ma tu prawie nikogo. Na razie jest tu raptem trzech turystów (tak, łącznie ze mną). Widząc jednak jak pełne są hostele w okolicznym miasteczku, jestem pewna, że będzie ich więcej. Dużo więcej. Mój przewodnik mówi, że warto przyjść wcześnie, bo na terenie rezerwatu przebywać może maksimum 160 osób. I że ci przychodzący później często będą musieli poczekać. 15$, ponad 160 turystów dziennie i zerowe koszty utrzymania. Nie zdziwiłabym się, gdyby do tego dochodziły jeszcze jakieś subwencje rządowe. Taki biznes! Na rezerwacie przyrody!!!
No dobra, ale ja tu przyjechałam chodzić po lesie, a nie analizować lokalne modele biznesowe. Zostawiam więc swoje zboczenie zawodowe w okolicach kas (niech się jeszcze trochę nadziwi, a co mi tam), a sama udaję się w głąb mglistego lasu.
Jest zielono i mgliście. Właściwie to taki sam las, jaki widziałam na spacerach przedwczoraj, pięć dni temu i tydzień temu. Mgła nadaje jednak temu miejscu coś magicznego. Te same rośliny nagle wyglądają dużo bardziej tajemniczo. I pociągająco. Chodzę więc tak po lesie, zastanawiając się trochę nad sensem wszechświata i trochę nad tutejszym modelem biznesowym. Tego pierwszego problemu nie rozwiążę, ale ten drugi… Zwalniam. Przede mną grupka turystów blokuje przejście. Ehh, nie można szybciej? Fotka tu, fotka tam. Uparcie przyglądają się jakiemuś drzewu. No co, drzewa nie widzieliście? Ja rozumiem, że jest za mgłą, ale to ciągle drzewo. Zaraz, zaraz! Quetzal! Tam jest quetzal! Jejku, czyli one jednak istnieją?
Trzaskam fotkę za fotką. Pstryk. Pstryk. Przyglądam się trochę. Jest długi ogon. Jest turkusowy brzuszek. Pstryk. Pstryk. Turkusowy. Czyli to samiczka? Pstryk. A może samiec? Jak to było? Pstryk. Odleciał…
Idę dalej. I mogłabym tak chodzić po tym miejscu godzinami wypatrując kolejnych quetzali, gdyby nie ten nieustający deszcz. No tak, w końcu jestem w lesie w chmurach.
Mglisty las Monteverde |
Tak, to jest paproć. Ty też myślałeś, że ta w saloniee jest całkiem duża? |
Spaceru ciąg dalszy |
Quetzal! |
A nawet dwa. Samiec (z lewej) i samiczka. |
Wietrznie |
Mgliście |
I mokro |