Kostaryka jest pięknym krajem. Mnóstwo tu rajskich plaż i zielonych rezerwatów przyrody. Pełno tu dzikich zwierząt. Są małpy, papugi, tukany. Ba! Są nawet quetzale! Kostarykańczycy są sympatyczni i pogodni. Zawsze służą pomocą. Szukasz drogi? Zaprowadzą Cię na daną ulicę. Potrzebujesz noclegu? Obdzwonią wszystkie okoliczne hostele, by sprawdzić, w którym są wolne miejsca. Tutejsza ludność jest też nadzwyczaj gościnna. Pogadaj z nimi więcej niż pół godziny, a masz spore szanse, że zaproszą Cię do siebie. Na kawę, na drinka, na kolację. A najpewniej na wszystko razem. Po kraju podróżuje się łatwo i przyjemnie. Autobusy mają rozkład jazdy (tak, w innych krajach regionu to rzadkość) i przyjeżdżają na czas (co w okolicznych państwach się prawienie zdarza). Woda z kranu jest pitna, a internet bezprzewodowy śmiga.
To wszystko to ma jednak swoją cenę. Kostaryka jest bardzo drogim krajem. Każde wejście do parku narodowego to 60 zł. Za dzień! A większość atrakcji znajduje się właśnie na terenie parków narodowych. Nieliczne szlaki leżą na terenach prywatnych. Co wcale nie znaczy, że są tańsze. Mało tego, jeśli chcesz wrócić inna trasą, niż przyszedłeś, musisz się liczyć z podwójną opłatą. Wejście na Górą Górzystą czy Spadający Wodospad od zachodu znajduje się na terenie firmy A. Z kolei wejście od zachodu leży na terenie firmy B. I każda będzie chciała skasować Cię jakieś 50 zł. Bardzo drogie jest też jedzenie. Patrząc na ceny, już samo śniadanie wydaje się luksusem. Mały jogurt? 6 zł. Bochenek chleba? 8 zł. Papaja? 10 zł. Proste danie na stołówce (kurczak, ryż i fasola. Ewentualnie wołowina, ryż o fasola) to ponad 30 zł. O cenach w restauracjach nawet nie wspomnę. Dobrze, że chociaż ceny hosteli są racjonalne.
Gnam więc co nieco po Kostaryce, starając się zobaczyć jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie. Po wizycie w Monteverde z czystym sumieniem mogę udać się dalej na północ, w kierunku Nikaragui. Zerkam więc na mapę. Pora sprawdzić trasę:
-To przejście graniczne jest tutaj. Aha. Czyli przede mną jest jakieś 200 km trasy. W tutejszym, ślimaczym tempie to pewnie będzie jakieś pięć, sześć godzin. Ale… Zaraz. Czy tu, po drodze, są znowu jakieś wulkany? No tak, chyba tak. Nazwy Volcan Miravailles i Volcan Rincon de la Vieja raczej nie oznaczają nic innego niż wulkan taki i wulkan siaki. Są tak blisko! Wystarczy zboczyć z trasy jakieś 20-30 km. Hmm. Może… A może by tak je odwiedzić? Albo chociaż jeden z nich? To już będzie ostatni. Potem prosto do Nikaragui – obiecuję sobie i swojemu portfelowi.
-To przejście graniczne jest tutaj. Aha. Czyli przede mną jest jakieś 200 km trasy. W tutejszym, ślimaczym tempie to pewnie będzie jakieś pięć, sześć godzin. Ale… Zaraz. Czy tu, po drodze, są znowu jakieś wulkany? No tak, chyba tak. Nazwy Volcan Miravailles i Volcan Rincon de la Vieja raczej nie oznaczają nic innego niż wulkan taki i wulkan siaki. Są tak blisko! Wystarczy zboczyć z trasy jakieś 20-30 km. Hmm. Może… A może by tak je odwiedzić? Albo chociaż jeden z nich? To już będzie ostatni. Potem prosto do Nikaragui – obiecuję sobie i swojemu portfelowi.
Wybieram więc łatwej dostępny Rincon de la Vieja i ruszam w jego stronę. Po drodze jednak okazuje się, że nie ma tak łatwo. Jutro tam nie dojadę. Jutro jest poniedziałek, a w poniedziałki park narodowy jest zamknięty. Pukam się w czoło i po cichu zastanawiam się, czy oni na prawdę myślą, że mogą zamknąć wulkan. Odpuszczam jednak walkę z systemem. To tylko jeden dzień. Jeden dzień dłużej w Kostaryce!
A co tu można robić w okolicy? Wybór jest duży. Można pójść na plażę. Albo na plażę. Albo na… plażę. Każda z nich ma jakąś wdzięczną nazwę. Ale plaża to plaża. Wybieram tę najbliższą. Godzina jazdy autobusem. Trasa nie jest przyjemna. Jest duszno i trzepocze na wszystkie strony. Jednak to tylko godzina. Wydaje się niczym przy dwunastogodzinnych podróżach nad Bałtyk.
To, że jest blisko, nie odejmuje temu miejscu klimatu. Jest uroczo. Piaszczysta plaża, mała zatoczka, bezkresny ocean. Dodaj do tego ciepłe promienie słońca i szereg palm. Istna idylla. Przynajmniej dla niektórych. Mnie po trzech godzinach leżenia plackiem trafia szlak. No bo jak można tak cały dzień nic nie robić? Nie, nie, nie.
To, że jest blisko, nie odejmuje temu miejscu klimatu. Jest uroczo. Piaszczysta plaża, mała zatoczka, bezkresny ocean. Dodaj do tego ciepłe promienie słońca i szereg palm. Istna idylla. Przynajmniej dla niektórych. Mnie po trzech godzinach leżenia plackiem trafia szlak. No bo jak można tak cały dzień nic nie robić? Nie, nie, nie.
Zaczynam się więc szwendać po okolicy. Moim celem staje się pobliska miejscowość. Jej wdzięczna nazwa, Playa del Coco, działa jak magnes. Plaża kokosowa? Koniecznie, ale to koniecznie muszę ją zobaczyć! Kieruję więc kroki w jej kierunku. Maszeruje w pełnym słońcu. Już po piętnastu minutach robi się duszno. Po trzydziestu zaczyna mi się kręcić w głowie. Czuję się jak na pustyni, nie ma żadnych drzew, ani odrobiny cienia. Boże, czemu musiałam wybrać ta ten spacer godziny najgorszego słońca? Zmotywowana jednak idę dalej. Jeszcze trochę. To na pewno nie daleko. Trochę potu, przekleństw, bólu głowy i wreszcie docieram do Playa del Coco. Jest niesamowicie gorąco. Cała się palę. Zostawiam manatki na plaży i wskakuję do wody.
Plaża jest prawie pusta. Wszystkich obecnych tu ludzi można policzyć na palcach. I mimo to, gdy wracam w „moje miejsce”, zastaję tam dwóch przybyszy. Plaża jest długa na kilometr, a oni musieli usiąść akurat pół metra ode mnie! Jest trochę niezręcznie. Siedzę razem z dwójką facetów, o których nie wiem nic. Przenieść się trochę głupio. No dobra, nie będę takim burakiem, wystarczy zagadać…
– Jak Wam się tu podoba?
-Och, jest uroczo. Dopiero przyjechaliśmy.
-A skąd?
Jeszcze kilka kurtuazyjnych pytań i wiem już wszystko. To dwójka braci, Vadim i Sergey. Urodzeni w Rosji, od wielu lat mieszkają w Nowym Jorku. Jeden pracuje w hotelu, drugi w wytwórni filmów. A do Kostaryki przyjechali, bo ich trzeci brat, informatyk, przeprowadził się tutaj kilka lat temu w ramach walczenia z wypaleniem zawodowym. To jednak już półtora roku i jest najwyższa pora, żeby wrócił. I to będą się starali mu wyperswadować.
-To jak długo tu zostajecie?
-Dwa tygodnie.
-Dwa tygodnie? I chcecie przez dwa tygodnie leżeć na tej plaży?
-No nie wiem, a co tu można robić?
-Jest trochę atrakcji. Ja jadę jutro w okolice wulkanu Rincon de la Vieja. Na szczyt wprawdzie nie można się wspiąć, ale sam park narodowy wygląda zachęcająco.
-Ooo. Brzmi nieźle. A gdzie to jest? I jak tam dojechać?
-Jakieś dwie godziny jazdy stąd. Jadę busem z mojego hostelu. Jak chcecie, też możecie jechać. Mogę zarezerwować dla Was miejsca na jutro.
-No pewnie!
-Och, jest uroczo. Dopiero przyjechaliśmy.
-A skąd?
Jeszcze kilka kurtuazyjnych pytań i wiem już wszystko. To dwójka braci, Vadim i Sergey. Urodzeni w Rosji, od wielu lat mieszkają w Nowym Jorku. Jeden pracuje w hotelu, drugi w wytwórni filmów. A do Kostaryki przyjechali, bo ich trzeci brat, informatyk, przeprowadził się tutaj kilka lat temu w ramach walczenia z wypaleniem zawodowym. To jednak już półtora roku i jest najwyższa pora, żeby wrócił. I to będą się starali mu wyperswadować.
-To jak długo tu zostajecie?
-Dwa tygodnie.
-Dwa tygodnie? I chcecie przez dwa tygodnie leżeć na tej plaży?
-No nie wiem, a co tu można robić?
-Jest trochę atrakcji. Ja jadę jutro w okolice wulkanu Rincon de la Vieja. Na szczyt wprawdzie nie można się wspiąć, ale sam park narodowy wygląda zachęcająco.
-Ooo. Brzmi nieźle. A gdzie to jest? I jak tam dojechać?
-Jakieś dwie godziny jazdy stąd. Jadę busem z mojego hostelu. Jak chcecie, też możecie jechać. Mogę zarezerwować dla Was miejsca na jutro.
-No pewnie!
Wymieniamy się więc numerami telefonów i umawiamy na wspólny wypad jutro. Siódma rano, w moim hostelu. Poważnie jednak wątpię, czy Ci amerykańscy Rosjanie (rosyjscy Amerykanie?) się pojawią. Ich imprezowe plany zdecydowanie nie sprzyjają wstawaniu skoro świt. Kolejnego dnia zostaję jednak pozytywnie zaskoczona.
Playa Hermosa. Ta pierwsza. |
W drodze do Playa del Coco. |
Przecież to pustynia… |
Widać plażę. Czyli już niedaleko. |
Jeszcze ta droga i będę na miejscu. Chyba. |
Długo wyczekiwana Playa del Coco. |
Vadim. |
I Sergey. W imprezowym nastroju. |
1 KOMENTARZ
It was nice meeting you
Thank you for inviting us to Rincon De la Vieja national Park
An unforgettable experience
We enjoyed it very much