Trudnodostępne, oddalone od wszystkiego wyżyny Gwatemali. Doskonale zielone pagórki i wijące się pomiędzy nimi niebieskie wstążki rzeki. Nietknięty przez cywilizację gęsty las skrywający w sobie serię naturalnych, wykutych w skale basenów. Krystalicznie czysta woda spływająca leniwie po wapiennych stopniach. Beżowa skała łagodnie zanikająca w turkusowej wodzie… Wodospady Semuc Champey są jednym z tych miejsc, które można pokochać już z samych opowieści.
Semuc Champey już samymi opowieściami przyciąga uwagę. Zdjęcie: Alfred Nielsen. |
Jednak nic, co piękne, nie przychodzi łatwo. W przypadku Semuc Champey fraza ta jest prawdziwa jak nigdy. Wydaje się, że wodospady dosłownie wzięły ją sobie za dewizę. Trasa prowadząca do Semuc Champey jest bowiem naprawdę trudna. Przez dwieście kilometrów droga nieustannie wije się to w lewo, to w prawo. Asfaltowa szosa regularnie powyszywana jest mniejszymi i większymi dziurami. Zakręt za zakrętem, koleina za koleiną droga prowadzi przez kolejne kilometry. A kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, że przecież wleczesz się jak ślimak, los płata ci figla i udowadnia, że się mylisz. Kilkadziesiąt kilometrów przed dotarciem do celu komfort dziurawego asfaltu urywa się, ustępując miejsca piaszczysto-kamienistej ścieżce. Samochód zaczyna podskakiwać, a ty nie myślisz już o tym, jak wolno jedziesz, tylko o tym, jak podskakiwać razem z nim, by zminimalizować ilość nabytych siniaków.
Górzyste okolice Semuc Champey. Są piękne, ale nie ułatwiają dotarcia na miejsce. |
Gdy po dziesięciu godzinach docieram wreszcie do celu, jestem wykończona, lecz szczęśliwa. Przejechałam szmat drogi, wytrzęsło mnie za wszystkie czasy, ale… dotarłam! Semuc Champey jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy spakować aparat, pokonać kilka kilometrów i można rozkoszować się idyllicznym krajobrazem o odcieniu głębokiego turkusu. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Ty też przyjechałaś zobaczyć Semuc Champey? – wypytuje mnie wysoki blondyn w drodze do hostelu. Cóż za idiotyczne pytanie! Przecież nie przyjechałam tu patrzeć jak rosną sosny…
-No tak. A można tu przyjechać w jakimś innym celu? – odpowiadam nieco uszczypliwie. Naprawdę nie mam teraz ochoty na gadki-szmatki. Chcę jak najszybciej znaleźć się w hostelu, zregenerować siły i z samego rana ruszyć nad wodospady.
-No tak. A można tu przyjechać w jakimś innym celu? – odpowiadam nieco uszczypliwie. Naprawdę nie mam teraz ochoty na gadki-szmatki. Chcę jak najszybciej znaleźć się w hostelu, zregenerować siły i z samego rana ruszyć nad wodospady.
-Wiesz, że Semuc Champey jest zamknięte? – kontynuuje blondyn.
-SŁUCHAM? – no dowcipniś się znalazł. Wymieniliśmy raptem dwa zdania a już mi będzie wciskał głodne kawałki. No bo jak można zamknąć wodospad?
-Niestety. Lokalna ludność protestuje. Nikogo nie wpuszczają do wodospadów.
-Że co? – dopytuję z niedowierzaniem. Nie wiem już czy on się zgrywa, czy mówi prawdę.
-Ma rację chłopak. Od dwóch dni Semuc Champey jest zamknięte. Ludność z okolicznej wioski protestuje i jest bardzo agresywna. Dzisiaj podobno zdemontowali most. Nikt nie może dostać się do wodospadów – wtrąca się przypadkowy przechodzień.
-Protestują? Ale przeciwko czemu? – dopytuję.
-A żebym to ja wiedział… Mają coś za złe rządowi. Zresztą wiesz jaki jest rząd w Gwatemali. Sami złodzieje – rozgaduje się przechodzień.
-Ale co do tego mają wodospady? – urywam zanim usłyszę pełna wersję lamentu o tym, jak bardzo skorumpowani są politycy. – To przecież atrakcja turystyczna, w dodatku z prywatnym zarządcą. Blokując do niej dostęp nijak ich postulaty nie dotrą do rządu…
-To prości ludzie. Oni nie myślą w ten sposób. Oni po prostu łapią za maczetę i idą na ulicę.
-Rozumiem. Czyli mówisz, że z powodu tego protestu Semuc Champey jest zamknięte? Nie ma żadnej możliwości, żeby się tam dostać?
– Nie, nie da się. Może za kilka dni sytuacja się poprawi – odpowiada.Kilka dni! Znając Latynosów to kilka dni niepostrzeżenie zamieni się w kilka tygodni. Nie ma mowy, nie będę czekać tyle czasu na to, aż im się odechce protestować. Muszę się dostać do Semuc Champey wcześniej. Dopytuję więc:
-Ale na czym dokładnie polega problem? Na tym, że rozbroili most? Na tym, że są agresywni? Czy może na tym, że blokują ścieżkę prowadzącą nad wodospad? – dopytuję.
-No blokują wejście. Nie wpuszczają nikogo – tą jakże precyzyjną odpowiedzią mój rozmówca urywa konwersację, pozostawiając mnie i blondyna w jeszcze większym zmieszaniu.
-SŁUCHAM? – no dowcipniś się znalazł. Wymieniliśmy raptem dwa zdania a już mi będzie wciskał głodne kawałki. No bo jak można zamknąć wodospad?
-Niestety. Lokalna ludność protestuje. Nikogo nie wpuszczają do wodospadów.
-Że co? – dopytuję z niedowierzaniem. Nie wiem już czy on się zgrywa, czy mówi prawdę.
-Ma rację chłopak. Od dwóch dni Semuc Champey jest zamknięte. Ludność z okolicznej wioski protestuje i jest bardzo agresywna. Dzisiaj podobno zdemontowali most. Nikt nie może dostać się do wodospadów – wtrąca się przypadkowy przechodzień.
-Protestują? Ale przeciwko czemu? – dopytuję.
-A żebym to ja wiedział… Mają coś za złe rządowi. Zresztą wiesz jaki jest rząd w Gwatemali. Sami złodzieje – rozgaduje się przechodzień.
-Ale co do tego mają wodospady? – urywam zanim usłyszę pełna wersję lamentu o tym, jak bardzo skorumpowani są politycy. – To przecież atrakcja turystyczna, w dodatku z prywatnym zarządcą. Blokując do niej dostęp nijak ich postulaty nie dotrą do rządu…
-To prości ludzie. Oni nie myślą w ten sposób. Oni po prostu łapią za maczetę i idą na ulicę.
-Rozumiem. Czyli mówisz, że z powodu tego protestu Semuc Champey jest zamknięte? Nie ma żadnej możliwości, żeby się tam dostać?
– Nie, nie da się. Może za kilka dni sytuacja się poprawi – odpowiada.Kilka dni! Znając Latynosów to kilka dni niepostrzeżenie zamieni się w kilka tygodni. Nie ma mowy, nie będę czekać tyle czasu na to, aż im się odechce protestować. Muszę się dostać do Semuc Champey wcześniej. Dopytuję więc:
-Ale na czym dokładnie polega problem? Na tym, że rozbroili most? Na tym, że są agresywni? Czy może na tym, że blokują ścieżkę prowadzącą nad wodospad? – dopytuję.
-No blokują wejście. Nie wpuszczają nikogo – tą jakże precyzyjną odpowiedzią mój rozmówca urywa konwersację, pozostawiając mnie i blondyna w jeszcze większym zmieszaniu.
Po głowie wciąż kołota mi się pytanie „o co w tym wszystkim chodzi?”. Blondyn wyraźnie boryka się z tą sama myślą. Pozostawieni sami sobie, zaczynamy dyskutować. Może faktycznie protestują, a może po prostu zawalił się most i szukają sposobu, by zrzucić na kogoś winę?
Przypuszczenia snują się same. Blondyn przestaje być blondynem, a staje się Johannesem. Z irytującego przechodnia staje się kompanem w podróży. Zarówno on, jak i ja jesteśmy bardzo zmotywowani, by nazajutrz udać się do Semuc Champey. Pozostaje nam tylko dowiedzieć się, na czym dokładnie polega problem.
Przez kolejne godziny próbujemy zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Zagadujemy kolejnych lokalsów z nadzieją, że któryś wreszcie wytłumaczy nam gdzie leży problem. Każdy ma jednak swoją wersję wydarzeń. Jedni twierdzą, że lokalna ludność protestuje, bo nie ma dostępu do edukacji. Inni – że żądają wyasfaltowania drogi. Jeszcze inni – że bezprawnie zajęli tereny, na których mieszkają, a teraz, gdy właściciel pragnie je odzyskać, chwytają za broń. Ale dlaczego właściwie nie da się dostać do wodospadów? Tu też jest wiele teorii. Jedni mówią o rozmontowanym moście, inni o zablokowanej trasie, a jeszcze inni o agresywnych lokalsach rzucających kamieniami w każdego, kto stanie na ich drodze. Bez względu na teorię, wszyscy jednak powtarzają tę samą mantrę: do Semuc Champey nie da się wejść.
Jeśli w Polsce mówią ci, że nie da się czegoś zrobić, to zawsze możesz to spróbować załatwić. Są rzeczy łatwiejsze i trudniejsze, nie ma jednak rzeczy niemożliwych. Wszystko jest kwestią znajomości i ilości wypitej wódki. Jeśli w Szwajcarii mówią ci, że się nie da, to się nie da. Możesz próbować stanąć na głowie, ale jeśli system czegoś nie przewidział, to po prostu nie ma takiej opcji. W najlepszym wypadku możesz zaangażować się w współtworzenie nowej wersji systemu. Natomiast jeśli w Gwatemali słyszysz, że się nie da, to… nie wiadomo. Dużo zależy od tego, kto akurat patrzy. Rano możesz usłyszeć, że coś jest niemożliwe, ale po południu, już w innym towarzystwie, że nie stanowi to najmniejszego problemu. Czasem zmiana z „nie da się” na „nie ma problemu” jest kwestią znajomości języka, posiadania niebieskich oczu, wspomnienia w rozmowie polskiego papieża czy nawet ilości goli strzelonych ostatnio przez Lewandowskiego. Czasem jednak „nie da się” znaczy tyle co „nie wiem”. Ludzie tutaj nigdy nie przyznają się do niewiedzy o własnym podwórku. Bardzo chętnie za to będą powtarzać plotki i ploteczki, utwierdzając Cię w przekonaniu, że coś jest niewykonalne.
Zastanawiając się o jakie „nie da się” chodzi tym razem, wyruszamy z Johannesem w stronę Semuc Champey. Od słynnych wodospadów dzieli nas jakieś osiem kilometrów drogi. Zwykle co godzinę kursuje tam autobus. Jednak nie dzisiaj. Ze względu na konflikt nie ma żadnych połączeń. Samochodów prywatnych, które mogłyby nas podwieźć też pewnie nie będzie. Plotka o zamknięciu wodospadów rozprzestrzenia się bardzo szybko, raczej nikt nie będzie zmierzał w tamtą stronę. Nastawiamy się więc na pokonanie całej trasy pieszo, po cichu licząc, że może jednak trafi się jakaś podwózka.
Los uśmiecha się do nas szybciej niż się spodziewaliśmy. Już po trzech minutach marszu łapiemy stopa. Nie, na trasie nie ma żadnych prywatnych samochodów. Jest za to całe mnóstwo samochodów policyjnych. Wypełnione funkcjonariuszami policji pickupy zjeżdżają się z całego kraju, by utrzymać porządek w Semuc Champey. Wiele z nich przyjechało z najbliższego miasta. Są jednak i tacy, którzy przybyli ze stolicy, pokonując ponad dziesięć godzin drogi. Niektórzy mają szczęście siedzieć we wnętrzu samochodu. Wielu policjantów ląduje jednak na bagażniku, gdzie ściśnięci w osiem czy dziesięć osób spędzają długie godziny. Jednak nawet po dotarciu na miejsce nie mogą liczyć na chwilę wytchnienia. Nie mają żadnej bazy. Ba! Nie mają nawet namiotów. Kąpią się w rzece i śpią, gdzie popadnie. Na poboczach drogi można przyuważyć jak niektórzy ucinają sobie drzemkę. Zawsze tak samo – bez mat i bez śpiworów, za to w pełnym umundurowaniu.
Stopa łapiemy bez najmniejszego problemu. |
Trasa jest wręcz wypełniona samochodami policyjnymi. |
Trasę do Semuc Champey pokonujemy niemal bezproblemowo. Po drodze nie ma żadnych agresywnych band. Nie ma kawałków tłuczonego szkła ani porozrzucanych kamieni. Jedynym, co może świadczyć o zamieszkach są wielkie głazy umieszczone pośrodku drogi. Lokalna ludność miała przynieść je tutaj by zablokować przejazd. Samochód jednak nawet się nie zatrzymuje, tylko omija je szerokim łukiem.
Głazy mające blokować drogę. Choć czy to możliwe, by komuś udało się podnieść taki ciężar? |
Po pół godzinie docieramy do osławionego mostu. Tu samochód się zatrzymuje. Kierowca uprzejmie informuje nas, że na moście zdemontowanych zostało kilka desek i dalej przejechać się nie da. Przejście na piechotę nie powinno stanowić jednak problemu. Wystarczy przekroczyć rzekę i przejść dwieście metrów, by znaleźć się u wejścia do Semuc Champey.
Wystraszeni historiami o agresywnych lokalsach, nieśmiało wchodzimy na most. Rozglądamy się wokół by stwierdzić, że jedynymi osobami w zasięgu wzroku są policjanci i przedstawiciele organizacji monitorujących przestrzeganie praw człowieka. Krok po kroku, uważnie patrzymy pod nogi, by nie wpaść w jedną z wyrw. Niepotrzebnie. Most jest cały. W niektórych miejscach widać jednak, że deski są nieco innego koloru. Może o to to całe zamieszanie?
Osławiony most. Nie ma na nim żadnego lokalsa. Pełno jest za to przedstawicieli organizacji monitorujących przestrzeganie praw człowieka. |
Po rozmontowanych deskach pozostały już tylko niewyraźne ślady. |
Bez większego problemu przejechaliśmy drogę, na której miało nie być żadnego ruchu. Suchą stopą przekroczyliśmy rzekę, na której miało nie być żadnego mostu. Na trasie, która miała być zablokowana przez agresywnych, rzucających kamieniami lokalsów nie spotkaliśmy nikogo oprócz zastępów policji. Teraz pozostało już tylko jedno: wejść do Semuc Champey.
To jednak wcale nie było takie łatwe. Sam obiekt otoczony był bowiem zastępami policji i wojska. Stali jeden przy drugim blokując jedyne wejście nad wodospady. I wszyscy, jak jeden mąż, powtarzali tę samą mantrę: nie da się wejść do środka. Ilość funkcjonariuszy zdecydowanie utrudniała zastosowanie takich technik przekonywania jak empatia, komplementy czy niebieskie oczy. Nie pomagało nawet wspominanie polskiego papieża! Zdawało się, że był to jeden z tych przypadków, gdzie „nie da się” jest w dużym stopniu zbudowane na tym, kto patrzy. Widząc jednak, jak kolejni policjanci odchodzą ze stanowiska, próbowaliśmy dalej.
Zastępy policji krążą tam i z powrotem wokół wejścia do Semuc Champey. |
Dziesięć minut, dwadzieścia, godzina. Nie da się, nie da się, nie da się. Od uszu wciąż odbijała się ta sama gatka. W środku jest niebezpiecznie. Tutejsza ludność skrywa się w lesie i rzuca kamieniami w każdego, kto stanie na jej drodze. No dobrze. Ale my chcielibyśmy porozmawiać z nimi i dowiedzieć się jakie mają postulaty. Pracujemy w dla stowarzyszenia zajmującego się ochroną praw człowieka. Przecież nie będą rzucać w kogoś, kto chce stanąć w ich obronie? Nie, nie da się.
Po półtorej godzinie przekonywania tracimy cierpliwość. Czujemy się, jakbyśmy rzucali grochem o ścianę. Czegokolwiek nie powiemy, odpowiedź brzmi „nie da się”. Zrezygnowani, postanawiamy spróbować dostać się nad wodospady inną drogą. Przez rzekę lub przez las. Nie wiemy dokładnie którędy, ale jakoś na pewno można tam dotrzeć!
I właśnie w tej chwili, gdy zrezygnowani oddalamy się od wodospadów, spotykamy innego turystę. Jest jedyną w zasięgu wzroku osobą, która nie należy do policji. Od razu nawiązujemy więc kontakt. Ten pięćdziesięcioletni Niemiec od lat mieszka w tutejszej miejscowości. Przyjechał jako turysta, lecz miejsce to skradło mu serce i został na dłużej. Pracuje w jednym z okolicznych hoteli. W Semuc Champey był już wiele razy. Dziś jednak, jak twierdzi, jest niepowtarzalna okazja, by doświadczyć Semuc Champey takim, jakie stworzyła je natura. Bez rzeszy turystów i bez krzyczących sprzedawców.
– Ale co z protestem? Nie boisz się, że Cię zaatakują? – dopytuję?
– Och, oni nie pierwszy raz tak protestują. Chcą dostać więcej pieniędzy od państwa, to robią wokół siebie hałas. Nie mają jednak żadnego powodu, by atakować turystów. Koniec końców to właśnie z turystów żyją.
– Ale jak chcesz wejść do środka? Policja i wojsko nikogo nie przepuszczają!
– Oni nie mają prawa Was zatrzymać. Semuc Champey jest miejscem publicznym i jeśli chcecie tam wejść, to Wasza sprawa. W ich obowiązku jest poinformować Was, że to niebezpieczne. Mają za zadanie dbać o bezpieczeństwo i zniechęcić Was do wszystkiego, co może temu bezpieczeństwu zagrażać. Nie mają jednak prawa Was zatrzymać. Jeśli chcecie, możecie tam wejść na własną odpowiedzialność.
– I myślisz, że oni tego posłuchają?
– Rozmawiałem z ich przełożonym, przyznał mi rację. Cierpliwości, niedługo będziemy w środku – odpowiada, brnąc na przód.
– Och, oni nie pierwszy raz tak protestują. Chcą dostać więcej pieniędzy od państwa, to robią wokół siebie hałas. Nie mają jednak żadnego powodu, by atakować turystów. Koniec końców to właśnie z turystów żyją.
– Ale jak chcesz wejść do środka? Policja i wojsko nikogo nie przepuszczają!
– Oni nie mają prawa Was zatrzymać. Semuc Champey jest miejscem publicznym i jeśli chcecie tam wejść, to Wasza sprawa. W ich obowiązku jest poinformować Was, że to niebezpieczne. Mają za zadanie dbać o bezpieczeństwo i zniechęcić Was do wszystkiego, co może temu bezpieczeństwu zagrażać. Nie mają jednak prawa Was zatrzymać. Jeśli chcecie, możecie tam wejść na własną odpowiedzialność.
– I myślisz, że oni tego posłuchają?
– Rozmawiałem z ich przełożonym, przyznał mi rację. Cierpliwości, niedługo będziemy w środku – odpowiada, brnąc na przód.
Zmotywowani zawracamy w stronę wejścia. Wyposażeni w nowe argumenty, ponownie próbujemy przekonać policjantów i wojskowych, by wpuścili nas do środka:
-Panowie nie mogą nas zatrzymać. Ja rozumiem, że może być niebezpiecznie, ale my chcemy tam wejść na własne ryzyko. To w końcu miejsce publiczne, mamy chyba prawo z niego korzystać?
-Nie, dzisiaj nie da się wejść. Może za kilka dni.
-Za kilka dni? Ale dlaczego?
-Nie możemy nikogo wpuszczać.
-Nie, panowie mają za zadanie poinformować nas o niebezpieczeństwie i odradzić nam wejście tam. Nie mogą nam natomiast Panmowie zabronić tam wejść.
-Nie możemy nikogo wpuszczać. Takie mamy rozkazy.
-Rozkazy? A kto jest Pana przełożonym? Kolega rozmawiał z nim przed chwilą i on to potwierdził…
-Nic mi na ten temat nie wiadomo.
-No dobrze, to kto jest pana przełożonym?
-Komendant.
-A jak się nazywa?
-Nie wiem
-Panowie nie mogą nas zatrzymać. Ja rozumiem, że może być niebezpiecznie, ale my chcemy tam wejść na własne ryzyko. To w końcu miejsce publiczne, mamy chyba prawo z niego korzystać?
-Nie, dzisiaj nie da się wejść. Może za kilka dni.
-Za kilka dni? Ale dlaczego?
-Nie możemy nikogo wpuszczać.
-Nie, panowie mają za zadanie poinformować nas o niebezpieczeństwie i odradzić nam wejście tam. Nie mogą nam natomiast Panmowie zabronić tam wejść.
-Nie możemy nikogo wpuszczać. Takie mamy rozkazy.
-Rozkazy? A kto jest Pana przełożonym? Kolega rozmawiał z nim przed chwilą i on to potwierdził…
-Nic mi na ten temat nie wiadomo.
-No dobrze, to kto jest pana przełożonym?
-Komendant.
-A jak się nazywa?
-Nie wiem
Rozmowa jak z sekretarką automatyczną. Miałam wrażenie, że nagrane mieli frazy „nie da się”, „jest niebezpiecznie” i „nie wiem”. Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, w odpowiedzi słyszymy zawsze jedno z tych zdań. Uparcie jednak próbujemy dalej, powtarzając kilkukrotnie cały schemat rozmowy.
Dyskutowaliśmy tak już dobre dwie godziny, gdy nagle otworzyła się furtka. Nie wiem, czy kogoś zobaczyli, czy może ktoś przekazał im jakąś wiadomość. Nie ma pojęcia dlaczego nagle zmienili zdanie. W tej chwili jednak wcale mnie to nie zajmuje. Chcę zobaczyć wodospady!
Ja, Johannes, pięćdziesięcioletni Niemiec i dwójka przypadkowych turystów nieśmiało przemieszczamy w stronę Semuc Champey Nie za bardzo wiemy, czego się spodziewać. Czy nad wodospadami spotkamy całe hordy protestujących lokalsów? Jakie są szanse, że ktoś wyskoczy zza krzaków z maczetą? Czy to możliwe, że lokalsi ukryli się gdzieś w górach i na widok przechodni będą rzucać kamienie?
Po kilku minutach napięcie mija. Wokół nie ma żywej duszy. Nie ma żadnych znaków protestu. Nie widać porozrzucanych kamieni ani potłuczonych butelek. Nie czuć gazu pieprzowego. Słowem – nie ma niczego, co świadczyłoby o napiętej atmosferze. Są jednak one – rajskie wodospady ukryte w gęstym, tropikalnym lesie. Turkusowe kaskady wody rozpływające się po karmelowych skałach. I nasza piątka, mająca cały ten krajobraz na wyłączność.
Naszym oczom wyłaniają się rajskie wodospady. |
Po agresywnych lokalsach nie ma ani śladu. |
Jest tylko nasza piątka. |
Czego chcieć więcej? |
Z Johannesem. Rzadko zdarza się spotkać kogoś tak upartego jak ja. |
Urok wodospadów Semuc Champey zrozumieć można kilkaset metrów dalej. Z początku jest to bowiem zwykła, rwąca rzeka. |
W pewnym momencie woda zanika jednak pod powierzchnią wapiennej skały. |
Na powierzchni pozostają tylko nieliczne, płynące leniwie strumyki wody… |
…które formuują serię naturalnych basenów. |
Semuc Champey widziane z lotu ptaka. |