Quetzaltenango, Gwatemala. Siedzę w jednej z nielicznych kawiarenek, gdzie powinien być internet. Przyglądam się niemo jak doskonale biała pianka capuccino powoli zanika. Zastanawiam się dlaczego w półmilionowym mieście są tylko trzy takie miejsca. I dlaczego właściwie „powinien być” jest najlepszym określeniem, jakiego mogę użyć? Patrzę się dalej na filiżankę, jednak pomimo wsojej doskonałości, cappucino nie daje mi żadnych wskazówek. Wertuję więc w myślach różne teorie rozwoju, które przyswoiłam na studiach, w nadziei, że tam znajdę odpowiedź. Nic z tego. Może trzeba poszukać dalej? Nagle jednak ktoś wyrywa mnie z moich rozmyślań.
-Magda, jesteś zajęta? – pyta Andres, Gwatemalczyk, którego poznałam kilka tygodni wcześniej.
-Yyy. Tak. Nie. To znaczy… O co chodzi? – odpowiadam próbując wrócić do rzeczywistości.
-Moje znajome potrzebują pomocy. Szukają kogoś, kto mógłby im opowiedzieć trochę o ekonomii w Europie. Robią jakąś prezentację na uniwersytet.
-Wiesz coś więcej? Na jaki temat jest ta prezentacja? Czego dokładnie potrzebują?
-No o ekonomii w Europie. Tu masz opis tego, co chcą. Zerkniesz na to?
-Jasne, brzmi ciekwie
-Dzięki! Muszę lecieć. Widzimy sie później.
I ani sie nie obejrzałam, jak została sama ze stertą papierów z logiem nieznanego mi uniwersytetu. Porównanie stylów negocjacyjnych w różnych częściach świata. No to negocjacje czy ekonomia? Teraz już nic nie rozumiem. Czytam jednak dalej. Celem projektu jest zaznajomienie studentów ze stylami negocjacyjnymi występującymi na różnych kontynentach. Uczniowie będą mieli okazję porozmawiać z osobami z Ameryki Północnej, Ameryki Południowej, Azji, Europy i Australii. W czasie zajęć dowiedzą się jak w poszczegolnych krajach wygląda protokół w czasie negocjacji formalnych i nieformalnych, jakich tematów nie należy poruszać oraz jak zachowywać się przy negocjacyjnym stole. Poruszymy takie tematy jak dresscode i mowa ciała. Szczególną uwagę zwrócimy na różnice kulturowe pomiędzy danym państwem i Gwatemalą. Gdzie dla Gwatemalczyków leży największe ryzyko popełnienia faux pas? Co robić, a czego nie robić? Znając odpowiedzi na te pytania studenci będą lepiej przygotowani do prowadzenia negocjacji w środowisku międzynarodowym, co jest niezbędne w globalizującym się świecie.
W mgnieniu oka przewertowałam wszytskie papiery. Brzmi ciekawie. Jest dużo bla, bla, bla, ale mimo wszystko to interesujący temat. Jeśli moge się czyms podzielić, to czemu nie? Wybieram więc numer telefonu, który zostawił mi Andres.
-Dzień dobry. Nazywam się Magdalena. Dostałam wiadomość, że potrzebują państwo pomocy w ramach zajęć uniwersyteckich. O co dokładnie chodzi?
-Ooo! Ty jesteś Magdalena, tak? Andres mi mówił, że zadzwonisz! Masz czas w sobotę?
-Ale o co dokładnie chodzi?
-Potrzebujemy kogoś, kto mógłby opowiedzieć nam jak wyglądaja negocjacje w Europie, jak wygląda protokół ,od czego się zaczyna, jakiego języka używać.
-Rozumiem, że chcesz, żebym napisała jakiś tekst?
-Nie, nie. Spotykamy się w sobotę, by podyskutować na ten temat. Mogłabyś przyjść na uniwersytet w sobotę?
-Czyli chcesz, żebym przyszła na wasze zajęcia i po prostu opowiedziała coś o tym jak wyglądają negocjacje w Polsce i w Europie?
-Dokładnie. Możesz to zrobić?
I tu następuje seria pytań o to, co dokładnie chcą wiedzieć. Mam mówić o Polsce czy o Europie? O negocjacjach w biznesie czy w ogóle? Skupić się na mowie ciała, czy na merytoryce negocjacji? Po pół godzinie, gdy już wiem wszystko, co chciałam wiedzieć, kończę rozmowę słowami: „Dobrze, widzimy się w sobotę”. Koniec końców to tylko sobotnie ćwiczenia jakiś zaocznych studentów. Ile ich może być? Piętnaście, dwadzieścia osób. Będzie ciekawie, wesoło i przyjemnie.
Przygotowałam więc krótkie, dwudziestominutowe wystąpienie. Tyle powinno wystarczyć, by poruszyć temat i zainicjować dyskusję. Żadnych slajdów, żadnych teorii. Dużo luzu i kilka anegdot. Ma być lekkostrawnie i ciekawie. To przecież tylko kolejne, cotygodniowe ćwiczenia tych studentów. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Gdy w sobotę znalazłam się na uniwersytecie pomiędzy chmarą mężczyzn w garniturach i kobiet w strojach galowych , coś przestało mi tu pasować. Dziewczyny śmigały w pietnastocentymetrowych szpilkach i sukienkach z tiulu. Na szyjach pozawieszane miały fantazyjne naszyjniki, na uszach długie, wiszące kolczyki. Z kolei wszyscy mężczyźni wyglądali tak, jakby wyjęli z szafy przymaławy, maturalny garnitur. Na głowy wylali tyle żelu, że włosy ich świeciły sie bardziej niż buty. Słowem: wszyscy wyglądali tak, jakby wybierali się na bal.
Pewnie mają jakieś wydarzenie, obrona, półmetek czy coś w tym stylu. W końcu od czasu do czasu trzeba zabalować. Nie pora jednak zastanawiać się o co tu chodzi. Pora znaleźć moją grupkę studentów. Niedługo zaczynamy.
Sala 121. Stoi jak byk. Wchodzę niepewnie. Przede mną roztacza się szeroka na czterdzieści i długa na sto metrów sala. Na końcu ustawiona jest katedra. Tuż obok, na półmetrowym podeście przygotowany stół dla kilku osób. Sala jest szczelnie wypełniona krzesłami. Szybko liczę. Czternaście rzędów po osiem krzeseł. Sto dwanaście. Nie. Nie może być. Na pewno się pomyliłam. Muszę tylko znaleźć kogoś, kto mi powie, w której sali mają zajęcia studenci ekonomii.
-Pani jest Magdalena, tak? – zwraca się do mnie kobieta w średnim wieku. Ubrana jest tak, jakby wybierała się przynajmniej na ślub własnej córki.
-Tak, dzień dobry. Szukam studentów ekonomii, wie pani gdzie mają zajęcia? Chyba pomyliłam salę.
-Veronika, dziekan wydziału ekonomii, miło mi. To tutaj, za chwilę zaczynamy. Studenci są już na zewnątrz, czekamy jeszcze na dwóch wykładowców. Mamy gości z Japonii, Indii, Egiptu, Stanów o Argentyny – zwraca się do mnie pokazując na kilka osób za stołem. Kątem oka dostrzegam plakietkę z własnym nazwiskiem – proszę zając miejsce, za chwilę zaczynamy.
To chyba jakiś sen. Zadzwonili do mnie dwa dni temu, żebym dała wystąpienie na stuosobowej konferencji? Nie, nie, nie. To na pewno sen. Zamykam więc oczy i delikanie szczypię się w rękę. Nie pomaga. Wielka sala powoli zapełnia się eleganckimi studentami, których widziałam w holu. Sądząc po ich ilości, sala będzie wypchana po brzegi.
Patrzę wokół. Same szpilki i garnitury. Patrzę w dół. Letnia sukienka i trampki. Oddycham więc głęboko i przekonuje samą siebie: „Po prostu idź i im opowiedz, czego na negocjacjach nie należy robić. W kwestii ubioru jesteś tego doskonałym przykładem”.
Z Andresem, który mnie w to wkręcił. Zdjęcie z serii „uśmiechnij się, zabiję Cię później”. |
Co ja tutaj robię? |
Z pozostałymi prelegantami. Są uśmiechy, znaczy już po wystąpieniu 🙂 |
6 KOMENTARZY
Dopiero co się rozkręcałam a tu już koniec !
Niesamowite! Jesteś wszechstronna ! Pozdrawiam i mam nadzieje do zobaczenia wkrótce.
a będzie ciąg dalszy ? A powiedziałaś im, że negocjacje trzeba zacząć od rozpoznania tego co jest "at stake" i, że nie ustala się warunków porozumienia z osobami, które nie mają mocy decyzyjnej. tata
Tatuś, tematem były różnice kultutrowe w negocjacjach, a nie negocjacje same w sobie. To, o czym mówisz, jest bardzo ważne, ale jest też uniwersalne. W Polsce czy w Meksyku, w Stanach czy w Kongu, zawsze będziesz zaczynać od zdefiniowania problemu. Ale już to, jak się ubrać, jaki dystans zachować i jak zwracać się do rozmówcy, będzie się różnić
No właśnie, ale co było dalej? 🙂
Ja myślałam, że to jest esencja historii. Nie sądziłam, że kogokolwiek (ze studentami na sali włącznie) interesuje temat protokołu w negocjacjach. Ale jeśli są takie głosy… to zabieram się do pisania!
Pewnie, że to interesujące pisz, koniecznie;) A dresscode miałaś opanowany perfect;)