Wizytę w Hondurasie zaczynam od wolontariatu w centrum jogi. To mały, familijny biznes, który narodził się z pasji do jogi. Rodzina Nazar, u której się zatrzymuję, od lat fascynuje się jogą.
Wizytę w Hondurasie zaczynam od wolontariatu w centrum jogi. To mały, familijny biznes, który narodził się z pasji do jogi. Rodzina Nazar, u której się zatrzymuję, od lat fascynuje się jogą.
„Honduras – kraj, w którym ryzykowne jest samo bycie kobietą”. „Życie w stolicy śmierci. Tegucigalpa, Honduras”. „Honduras – państwo zabójstw. Karaibska rzeźnia”. Artykuły na temat kolejnego kraju na trasie wprawiają mnie w naprawdę pozytywny nastrój.
-Im głębiej będziemy schodzić, tym większe ciśnienie oddziałuje na nasze ciało – przynudza instruktor. Czyżby znajomość podstawowych praw fizyki było taką rzadkością? -Dla większości organów nie ma to znaczenia. Wyobraźcie sobie balonik napełniony wodą.
Po siedmiu dniach przyszedł czas, by wreszcie opuścić San Juan del Norte. O ile pierwsze dni dłużyły się niemiłosiernie, o tyle ostatnie minęły niepostrzeżenie. Podczas pakowania zastanawiam się, co ja właściwie dzisiaj robiłam. I wczoraj. I przedwczoraj. Hmm. Wygląda na to, że… nic.
Miejsce, które jest daleko od wszystkiego i w którym nie ma prawie nic często nazywamy dziurą. Jednak użycie określenia w stosunku do San Juan del Norte byłoby mocnym nadużyciem. I wielkim komplementem w stronę tego miejsca. W San Juan są raptem trzy ulice.
San Juan del Norte jest jedną z tych destynacji, do których wybierasz się tylko dlatego, że tam akurat trafił twój błądzący po mapie palec. O miejscu tym w przewodnikach nie ma prawie nic. Lokalsi wiedzą niewiele więcej. Właściwie tylko tyle, że istnieje.
Kakao. Słodko-gorzki napój, który co rano pojawia się w moim kubku. Mimo to nigdy zastanawiałam się nad jego pochodzeniem. Drobny, brązowy proszek z dalekich krajów w magiczny sposób trafiał na półki. Wystarczyło przekroczyć ulicę, wejść do sklepu i po prostu był.
W czasie mojej podróży po Nikaragui nazwa Somoto pojawiała się kilkukrotnie. W przewodnikach informacji było niewiele. Właściwie tylko tyle, że jest. Dla lokalsów było to kolejne miasto. Dla podróżników – niewielka atrakcja na drodze do Hondurasu. A dla mnie?
Większość miejsc, w których się zatrzymuję to niczym nie wyróżniające się hostele. Sa wygodne, ale niespecjalne. Czasem jednak trafi się coś innego. Miejsce godne uwagi samo w sobie. Tak było w Zopilote i w Lost and Found (patrz: Więcej niż hostel). Ale miejsc takich jest więcej.
Większość miejsc, w których się zatrzymuję wygląda bardzo podobnie. Jedna kamienica, kilka pokoi, kilkadziesiąt łóżek. Za kilkanaście dolarów dostać można łóżko, poranną kawę i międzynarodowe towarzystwo. Zwykle można liczyć też na wypełnione hamakami patio i wyposażoną kuchnię.